Pierwszy, i bodaj jedyny, polski przekład prozy Sama Sheparda, znanego amerykańskiego dramaturga. „Wielki sen o niebie” można by zaliczyć do literatury drogi, bo nawet jeśli nie wszystkie zawarte tu opowiadania dotyczą podróży, to motyw wewnętrznej przemiany i odkrycia siebie – choć często jakby zawieszonych w możności, niedoszłych – zdecydowanie dominuje. Shepard mistrzowsko portretuje amerykańską prowincję, gdzie nawet nadzieje są podszyte rozpaczą, gdzie nawet w marzeniach nie można zaznać ukojenia: przydrożne bary ze smażonym kurczakiem i ukurzone stacje benzynowe, sznurkowe krawatki postarzałych kowbojów i flinty w piwnicach szalonych grillowiczów, jastrzębie na niebie i suchy pył nad pustą drogą, którą z rzadka przemyka zardzewiała landara. Tak mistrzowsko, że doskonała powtarzalność tego amerykańskiego obrazka każe weń lekko powątpiewać. Są tu momenty znakomite, są też, niestety, całkiem słabe dłużyzny.
***
Nad malowanymi, buchającymi parą skrzydełkami znajduje się tekturowy szyld z dopisanym odręcznie napisem: ŻYCIE JEST TYM, CO SIĘ NAM PRZYDARZA, KIEDY PLANUJEMY COŚ INNEGO. […]
– Jak dawno temu to było, Dicky?
– Co? – odzywa się jak w transie.
– Ten epizod, kiedy miałeś marzenie o Kolorado?
– Nie wiem. […] Byłem tam. To znaczy, byłem tam, będąc jednocześnie tu. Nie wiem, skąd wzięła się ostrość tej wizji. Chyba bardzo chciałem tam być, jak sądzę. Myślałem o tym przez długi czas.
– O Kolorado.
– Tak. Tam właśnie byłem. I widziałem tę chatę przez padający śnieg. Złotawe światło w oknach i dym unoszący się z komina. I jeszcze drewno na opał, ustawione w pryzmy na ganku. Czegoś jednak brakowało.
– Co to było?
– Ta dziewczyna.
– Hmm. Twoja przyjaciółka?
– Nie, dziewczyna, o której marzyłem, żeby tam była.
– Nie było jej tam?
– Nie. I wie pan, to mnie zaszokowało.1
*
Naprawdę chciałem tu przyjechać, lecz teraz, kiedy tu jestem, ogarnia mnie chandra. Zabawne, jak to się dzieje. Chyba zaczyna się od wspomnień. Przypomnienia okresu sprzed wielu lat, kiedy po raz pierwszy spotkałem Martę. Byłem właśnie w okolicy, w Keeneland, w 1959 roku. Aż trudno uwierzyć. Pamiętasz, Palmer... to właśnie ty dodałeś mi odwagi, bym zaprosił ją na whisky z wodą i stek. Tak to się zaczęło. Dwadzieścia dwa lata istnego piekła. Tak powiedziawszy prawdę, to mi jej trochę brakuje.2
Ocena: 3/6
1 Sam Shepard, „Szyld prosto z życia”. W: Wielki sen o niebie. Tłum. Cezary Murawski. Warszawa 2004, s. 60-65.
2 Sam Shepard, „Szum w uszach”. Tamże, s. 120.