Węgrzynowi i Junoszy zawdzięczam moją miłość do Rittnera, a szczególnie do Małego domku. Pomimo zakazów [w czasie okupacji niemieckiej – M.] byłem na tym przedstawieniu w Komedii. I cieszę się, że byłem, bo takiej sceny, jak między Doktorem-Węgrzynem i Sędzią-Junoszą, nigdy już nie widziałem.
Ciekawe również, że granie pod okupacją sowiecką w latach 1939-41 nie było uważane za czyn nieobywatelski. Odwrotnie – dochodziły wieści o świetnym teatrze Węgierki w Grodnie, a potem w Białymstoku. A kiedy po przesunięciu frontu do Warszawy przyjechała Szaflarska z Wilna, Kreczmar ze Lwowa mieliśmy już pełny obraz nie zawsze przecież narodowego i polskiego teatru.
Jeden Stanisław Daczyński, mój profesor, miał na ten temat zdecydowane zdanie. Kiedy go zapytałem: „Panie profesorze, dlaczego pan nie grał we Lwowie?” – oburzył się – „Coś ty, ja u bolszewików?”. Zastanowiłem się, ale tylko niestety przez bardzo króciutką chwilę.
Myślę, że takie odrębne potraktowanie grania w latach 39-41 w sowieckiej zonie usprawiedliwiło i bardzo ułatwiło wejście w II kolaborację.
[...]
I tak sobie myślę: na pewno idea bojkotu grania była słuszna, ale z drugiej strony – podawać Niemcom wódkę, dziękować za napiwek – to nie naruszało godności, a grać Fredrę czy Rittnera tak? Zresztą zrozumiałe, że takie knajpy, jak U Aktorek czy u Elny Gistedt przyciągały publiczność. No, bo jak to, być obsłużonym przez Leszczyńskiego, Barszczewską czy Kreczmara? Sam po opyleniu na lewo wagonu niemieckiego cementu wydałem bankiet u Elny Gistedt – na bankiecie był Staszek Bugajski z Zosią Mrozowską i ja z Hanką de L. Obsługiwał nas nasz ukochany profesor Jan Kreczmar. Co zbliżał się, żeby nalać wódkę, to myśmy wstawali. Męczący to był bankiet.
Ale to już przeszłość, wszystko się spaliło, teraz siedzę i jem w Krakowie zupkę z Ortymem. Mieszkamy – Staszek, Zosia i ja w schronisku dla bezdomnych artystów na Skawińskiej bocznej [...]. Obiady jemy na św. Anny. [...] A bolszewik coraz bliżej. [...] Którejś nocy, dobrze podpity, obudzę się wśród szkła i gruzu na podłodze – to wysadzono most Dębnicki. A na dole z ulicy krzyk – „Iwan, wpierod!”.
Jedno się skończyło, zaczęło się drugie.
Warszawa, kwiecień 1992
Andrzej Łapicki, „Moja okupacja teatralna”. W: Rekwizytornia. Izabelin 2004, s. 64-67.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz