środa, 31 grudnia 2008

Italo Calvino, „Wicehrabia przepołowiony”

Z dobytą szpadą pędził galopem przez równinę, śledząc wzrokiem sztandar cesarski, który to znikał, to ukazywał się znowu pośród dymów, podczas gdy pociski chrześcijańskie huczały w powietrzu nad jego głową, a nieprzyjacielskie szczerbiły już front chrześcijański, wzbijając snopy rozpryskującej się w powietrzu ziemi. „Zobaczę Turków! – myślał – zobaczę Turków!” Nic tak nie cieszy mężczyzny jak posiadanie wrogów i możność przekonania się, czy są właśnie tacy, jakimi ich widział w wyobraźni.



Italo Calvino, Wicehrabia przepołowiony. Tłum. Barbara Sieroszewska. Warszawa 2004, s. 13.

wtorek, 30 grudnia 2008

Z kamerą wśród szpiegów

– Wiesz kto to Mark Wahlberg?

– Wiem! To ten, co w „Infiltracji” zabił Jasona Bourne'a!

wtorek, 23 grudnia 2008

„Propaganda PRL-u. Najzabawniejsze polskie kroniki filmowe”, cz. 5: lata 60. (2), cz. 6: lata 60.-70.

Filmiki z serii „Propaganda PRL-u” można podzielić na dwa rodzaje: piętnujące i uświadamiające. Pierwsza grupa ukierunkowuje frustrację widza – czasem na rzeczywistych winowajców jej przyczyn (brakoroby dopiero co zakończyły budowę, a blok już się sypie), czasem na winowajców urojonych (magazyny są pełne towarów, tylko handlowcy nie umieją ich na czas dostarczyć), a czasem obrywa się jakimś niczemu nie winnym ofiarom (źle się bawi ta dzisiejsza młodzież, płyt słuchają, tańczą, alkohol piją). Natomiast propagandę uświadamiającą dziś nazwalibyśmy po prostu reklamą społeczną: nie zabieraj do domu sztućców z baru mlecznego, w Warszawie nie ufaj obcym, bo cię okradną, nie przenoś do centrum stolicy wiejskich obyczajów takich jak hodowla kur – jak widać władza nie lekceważyła problemów związanych z masowym awansem społecznym. I oddajmy PRL-owi sprawiedliwość: dzisiejsi kopirajterzy mogliby się na tym uczyć (nie każdy dogoni Urbana czy Mrożka, ale niech chociaż próbują).


Ocena: 4/6

środa, 17 grudnia 2008

Quentin Newark, „Design i grafika dzisiaj. Podręcznik sztuki użytkowej”

Podstawowym narzędziem pracy grafika jest ołówek i kartka papieru. Tekst nie musi być wlany na stronę ciągiem, można go bowiem podzielić na paragrafy lub punkty, a nawet dodać śródtytuły. Ten sam napis może różnie oddziaływać na odbiorcę w zależności od swojej formy graficznej.

Zafrapowani? Jeśli nie, to nie macie po co sięgać po rzekomy podręcznik „Design i grafika dzisiaj” Quentina Newarka – składa się on bowiem głównie ze zdjęć okraszonych tego typu komentarzami. Nawet zakładając, że w oryginale wypowiedziane były z przekąsem (skrajnie życzliwa interpretacja), nawet biorąc poprawkę na domniemaną ironię i humor zagubione w tłumaczeniu – a jeśli przekład jest tej samej jakości co redakcja i korekta, to mogło w nim zaginąć całkiem sporo – trudno zrozumieć, komu ten podręcznik mógłby się przydać. Nadając książce taki podtytuł autor (wydawca?) sam sobie strzelił w stopę. Jedyny atut to ilustracje (choć dwojga moich znajomych, którzy książkę również przejrzeli, jakoś nie urzekły), może trzeba to było reklamować jako album sztuki współczesnej? No i cena, a jakże: 79 zł. Jako podręcznik „Design i grafika dzisiaj” zasługuje na lufę z wykrzyknikiem, ale ze względu na zdjęcia ocenę zawyżam.


Ocena: 2/6

środa, 10 grudnia 2008

„Tango”, reż. Zbigniew Rybczyński


Samotność w tłumie – wyobcowanie albo próba zachowania odrębności. Obojętność – znieczulica albo dyskrecja. W świecie wszędobylstwa innych alienacja jest metodą obrony intymności, swojej i cudzej. Pragnienie izolacji, skupienie na sobie nie płyną z wewnętrznych skłonności – są wymuszone przez przepełnienie zajdlowskiej Paradyzji. Nauczyć się nie zawadzać. Żyć bezkolizyjnie w tłoku. Ignorować wieczną inwigilację, jakby świata nie było. Jakbyś był tylko ty i ci, których swoim spojrzeniem zechcesz wydobyć z nicości.

Film wymagał pewnie benedyktyńskiej cierpliwości (cykle aktywności poszczególnych postaci nie współgrają ze sobą, każdy biegnie swoim rytmem), ale w dobie komputerowych efektów specjalnych nie robi już takiego wrażenia.

I podobno jest to tylko ćwiczenie formalne. :)


Ocena: 4/6

wtorek, 9 grudnia 2008

Paul Auster, „Mr Vertigo”

Opowieści te dawały mi mnóstwo materiału do przemyśleń podczas samotnie spędzanych godzin, ale im dłużej zastanawiałem się nad tym, co powiedziała mi Matka Siuks, tym bardziej wydawało się to pokręcone i pogmatwane. Głowa mi puchła, gdy próbowałem zgłębić te zawiłości, i w pewnym momencie po prostu dałem spokój, mówiąc sobie, że mózg mi się przegrzeje, jeśli dalej będę się tym zajmował. Dorośli są nieprzeniknionymi istotami i obiecałem sobie, że jeśli sam zostanę kiedyś jednym z nich, napiszę do siebie dawnego list wyjaśniający, jak się takimi stali, ale na razie miałem dosyć.1

Trochę powieść drogi (jak twierdzi wydawca), trochę Bildungsroman. Zupełnie nie przemówiła do mnie ta historia. Irytujący bohaterowie. Uwierający niezrozumiałością główny motyw – ani to realizm, ani fantastyka czy baśń. Za to świetnie oddane tło: Ameryka lat 20. poprzedniego wieku.


Ocena: 3/6


1 Paul Auster, Mr Vertigo. Tłum. Ewa Kulik-Bielińska. Warszawa 1999, s. 68.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Yoshimoto Banana, „Kuchnia”

Nagle, z przerażającą jasnością, ujrzałam wszystko jak na dłoni. Nasze uczucia spotkały się w ciemności otoczonej śmiercią i razem biorą łagodny zakręt. Lecz kiedy go miniemy, nasze drogi zaczną się rozchodzić. Kiedy go miniemy, będziemy już na zawsze tylko przyjaciółmi.1

Kto wie, po czym odróżnić japońskie imię od nazwiska? Yoshimoto Banana czy Banana Yoshimoto? Yasunari Kawabata czy Kawabata Yasunari? Wydawcy na okładkach piszą raz tak, raz siak, ten sam problem w bibliotece...


1 Yoshimoto Banana, Kuchnia. Tłum. Anna Zielińska-Elliott. Warszawa 2004, s. 82.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...