środa, 27 października 2010

Roberto Salvadori, „Pejzaże miasta” (4)

Co za piękne czasy, gdy do Jelisiewa przywożono świeże ostrygi! Arystokratyczne luksusy, można by powiedzieć. Ale jeśli dzisiaj z jakiegoś sklepiku doleciałby zapach świeżo złowionej soli, czy byłby to powód do oburzenia? A tymczasem nic z tego: nieliczne sklepy rybne okazują się tylko fabrykami smrodu, te trochę bowiem ryby, którą tam wystawiono – możesz dostać ususzone, wędzone, zapuszkowane. Nigdy świeże. Pociemniałe gładkie kształty – poskręcane lub rozłupane – nie wydają się owocem przejrzystych, obfitych w ryby wód, lecz niepokojącymi zwierzętami doświadczalnymi, które przeżyły nieludzkie eksperymenty genetyczne, albo reliktami owianych mrokiem katastrof. Ktoś będzie musiał mi kiedyś wytłumaczyć, skąd bierze się odraza do świeżych ryb, nękająca ludy słowiańskie zamieszkałe nad Bałtykiem. Jeśli zaś twój wzrok trafi na dział mięsny Jelisiewa, ujrzysz pod szkłem serca, wątroby i całe płuca, które wydają się ulepione z wosku. Bardziej niż ladę sklepu spożywczego przypomina to stół z preparatami w klinice weterynaryjnej. Zresztą jest to miasto Pawłowa, toteż odruch warunkowy sprawia, że myślę o jego biednych psach, o złowrogim Instytucie Medycyny Doświadczalnej, gdzie uczony pracował od chwili jego założenia (1890) aż do swojej śmierci (1936).




Salvadori Roberto, „Blade noce Sankt Petersburga”. W: Pejzaże miasta. Tłum. Paweł Bravo. Warszawa 2006, s. 102n.

wtorek, 26 października 2010

piątek, 1 października 2010

Roberto Salvadori, „Pejzaże miasta” (3)

Te młode kobiety i ich mężczyźni to dzieci i wnuki tych, których zmuszono, by przywlókłszy tu z sobą rozdzierającą nostalgię i głębokie przywiązanie do swojej ziemi, odbudowali miasto i odbudowali sobie życie. Wspaniały rozkwit nowego pokolenia, które chodzi teraz pewnym krokiem po ulicach Wrocławia, dowodzi, że wykorzenienie i przeszczep dały pozytywne owoce: prawie zatarła się pamięć o całkowitej transfuzji krwi do organizmu miejskiego. Zostały po niej jednak wyraziste ślady. W tym samym punkcie Rynku, gdzie od 1813 wznosił się konny pomnik Fryderyka Wilhelma III, wyrasta posąg dramatopisarza Fredry, urodzonego pod Lwowem; siedzi w zamyśleniu pod niebem nowej ojczyzny. Nie wzbudzi zdziwienia, jeśli trafimy na restauracje z tradycyjną kuchnią lwowską. Co do bagażu kulturalnego, pionierzy śląskiego Dzikiego Zachodu przynieśli z sobą dwa cenne ładunki: Zakład Narodowy – bogaty w kodeksy, inkunabuły, rękopisy – założony we Lwowie przez Ossolińskiego w 1817, dziś ulokowany w barokowym pałacu, oraz odsłoniętą we Lwowie 5 czerwca 1894 wspaniałą Panoramę Racławicką namalowaną w dziewięć miesięcy przez dziewięciu malarzy. Kto wchodzi do mieszczącej ją rotundy, staje w słoneczny poranek na wzgórzu w środku potyczki pomiędzy wojskiem rosyjskim i polskimi powstańcami pod wodzą Kościuszki; ma przed sobą pagórkowaty krajobraz oddany z zaskakującym realizmem na ogromnym kolistym malowidle (120 metrów długości, 15 metrów wysokości). Płótno przeniesiono do Wrocławia już w 1946, ale ogromny zwój leżał zagrzebany w jakimś magazynie aż do 14 czerwca 1985: przez prawie 40 lat nie wydawało się stosowne, aby pokazać polskiej publiczności rosyjską przegraną.




Salvadori Roberto, „Podwójne życie Wrocławia”. W: Pejzaże miasta. Tłum. Paweł Bravo. Warszawa 2006, s. 62n.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...