czwartek, 30 maja 2013

Maj Sjöwall, Per Wahlöö, „Roseanna”

Pierwszy tom cyklu o policjancie śledczym – jeszcze nie komisarzu! – Martinie Becku, po raz pierwszy przełożony na polski dopiero w 2009 roku, i wiem już dlaczego. Rok 1966, zgniły Zachód, czasy, w których szwedzcy mężczyźni nosili plerezy, a amerykańskie kobiety, mówiąc oględnie, nie nosiły stanika – swoboda obyczajowa raczej nie do zaakceptowania w PRL-u, zwłaszcza, że lewaccy autorzy nadający z wewnątrz skandynawskiego socjalizmu wcale nie spieszyli się z piętnowaniem amerykańskiej rozwiązłości. Jak na wstęp do cyklu inspirującego współczesną kryminalną masówkę ze Skandynawii, „Roseanna” to powieść zaskakująco złożona, hojnie doprawiona humorem, a do tego społecznie krytyczna w sposób wcale nie tak sztampowy. Martin Beck ma oczywiście problemy małżeńskie, źle sypia, składa modele statków i z trudem się zmusza do przedświątecznych zakupów, ale poza tym – żyje, i zamiast co i rusz oglądać pod światło własne nieprzystosowanie, tropi zawzięcie, kombinuje metodycznie i brawurowo zastawia ryzykowne pułapki. Kolektywnie zresztą, i trudno nie dostrzec roli wszystkich tych Ahlbergów i Kollbergów ze szwedzkiej policji, sumiennie pracujących zespołowo, w kontraście do ujmująco przerysowanego jankeskiego gliny o sugestywnym nazwisku Kafka, chwacko pokrzykującego shot the bastard!. Urocze.

***

– Przestań medytować. To źle wpływa na moralność.
– Na moralność?
– Sam pomyśl, ile głupot przychodzi człowiekowi do głowy, kiedy ma za dużo czasu. Medytacja jest matką braku skuteczności – powiedział Kollberg i wyszedł z pokoju.1

*

Przed Kollbergiem leżała żółta przebitka raportu. Przesuwając palcem po wersach, powiedział:
– Pani Lise-Lotte Jensen z Velje, lat sześćdziesiąt jeden, mówi policjantowi, że podróż była czarująca, ziąb na pokładzie też był czarujący, dzień i noc padał deszcz i statek miał opóźnienie, a drugiej nocy, kiedy padało, zapadła na chorobę morską. Mimo to rejs był zachwycający i wszyscy pasażerowie cudowni. Tej cudownej dziewczyny ze zdjęcia nie może sobie przypomnieć. Na pewno nie siedziały przy jednym stole, ale kapitan był uroczy i jej mąż powiedział, że posiłki były przepyszne i arcyobfite, więc nie jest wykluczone, że innym pasażerom również nie udało się wszystkiego zjeść. Wspanialszą pogodę, nie licząc deszczowych dni, trudno sobie wyobrazić. Nie wiedzieli, że Szwecja jest taka piękna. Cholera, ja też tego nie wiedziałem. Często grali w brydża z przeuroczym małżeństwem, państwem Hoyt z Durbanu, z Afryki Południowej. Tylko kajuty były przyciasne i drugiego dnia wieczorem – tu coś mamy – na łóżku siedział duży owłosiony pająk. Jej mąż zdobył się na odwagę, żeby go wynieść z kajuty. Zuch! Czy pająk to seksualny popapraniec?
– Pająk – powtórzył Melander z fajką w zębach.
– Kocham Duńczyków. Nie zauważyli, nie widzieli ani nie słyszeli niczego niezwykłego. Na zakończenie policjant Toft z Vejle, który prowadził przesłuchanie, pisze, że w zeznaniu tej przemiłej pary raczej nie ma nic, co rzuciłoby nowe światło na sprawę. Mistrz puenty.
– Zobaczymy – bąknął Melander.
– Niech żyją bratnie narody – odburknął Kollberg, chwytając za dziurkacz.2




Ocena: 4/6


1 Sjöwall Maj, Wahlöö Per, Roseanna. Tłum. Halina Thylwe. Warszawa 2009, s. 47n.
2 Tamże, s. 70n.

środa, 29 maja 2013

Jaś Kapela, „Stosunek seksualny nie istnieje” (3)

Chłopcy nie byli turystami, a jednak się nimi czuli. Taka już ich ponowoczesna natura. Nigdzie nie jesteś u siebie. Ale kiedy się wychodzi, nie o to przecież chodzi, żeby być u siebie. Gdyby o to chodziło, zostawaliby w domu.


Kapela Jaś, Stosunek seksualny nie istnieje. Warszawa 2008, s. 32.

wtorek, 28 maja 2013

Jaś Kapela, „Stosunek seksualny nie istnieje” (2)

Ludzie generalnie tylko udają, że myślą. W istocie powtarzają jedynie opinie zasłyszane w telewizji lub przeczytane w darmowej lub taniej jak barszcz prasie. Ewentualnie okraszają je zdawkowym komentarzem zaczerpniętym z własnych doświadczeń. Komentarz jest zdawkowy, gdyż większość ludzi nie ma doświadczeń w większości dziedzin, a jednocześnie ma potrzebę ustosunkowania się do wydarzeń lokalnych i światowych. Niestety, nie posiadając wystarczających wiadomości na poruszany temat, nie znając niezbędnego kontekstu, muszą w jakiś inny sposób się do niego zabrać. Tym sposobem może być na przykład ocena moralna. Moralność przysługuje każdej indywidualnej jednostce społecznej. Zawsze, kiedy nie mamy nic do powiedzenia na jakiś temat, jeśli nic już nam się nie kojarzy, możemy ocenić go moralnie.


Kapela Jaś, Stosunek seksualny nie istnieje. Warszawa 2008, s. 16.

niedziela, 12 maja 2013

Donna Leon, „Śmierć na obczyźnie”


Cały mój problem z komisarzem Brunettim polega chyba na tym, że pija kawę bez mleka, za to osłodzoną trzema łyżeczkami cukru. Ja tymczasem wolę herbatę, a jeśli już kawa, to albo mała czarna, albo ze wszystkim, aż po wiórki czekoladowe na czubku kopczyka bitej śmietany. Inaczej mówiąc: nie przypadliśmy sobie do smaku.

Wżeniony w arystokrację z konszachtami z mafią, Brunetti to nieznośny mieszczanin utyskujący na świat i rządzące nim reguły, a jednocześnie pełną garścią czerpiący zeń korzyści, zawsze zza cudzych pleców, bez osobistego umoczenia się. Do tego wieczne pretensje do świata o niedostatek przywilejów własnych, tajona zazdrość, rozmemłanie i obłuda... I jeszcze mieszczańskie dzieci, po mieszczańsku przeżywające swoje bunty, też po mieszczańsku wygasające. Jak to w takim układzie bywa – w literaturze zwłaszcza – najlepiej tu wypada dobrze urodzona żona, którą to, z racji wysokiego pochodzenia wolną od snobizmu arywistów, stać od czasu do czasu na jakąś trzeźwą uwagę. To ona nosi ślady alter ego autorki (podobnie jak pani Brunetti, wykładowczyni – obecnie już chyba byłej – literatury angielskiej), to jej podrzuca autorka swoje przemyślenia, takie jak cierpkie spostrzeżenie, że żona pana Rochestera była ofiarą, a Jane Eyre perfidną manipulantką. Ale nie czarujmy się, również Paola Brunetti to beneficjentka protekcji tatusia, wraz z mężem bezpiecznie okopana w finansowej potędze rodziny.

„Śmierć na obczyźnie” Donny Leon, druga część cyklu o komisarzu Brunettim, to bardzo sprawny kryminał. Jest tu i niebanalna zagadka, i wyrazisty portret włoskiego życia społecznego, i cięty komentarz do współczesnych problemów politycznych – zawiera więc to wszystko, czego szukamy w kryminale żeby się pooburzać i niskim kosztem opędzić potrzebę wyrażenia własnej postawy obywatelskiej. Co zrobić, kiedy bohaterowie są odpychający, a Wenecja widziana ich oczami – pozbawiona charakteru. Jeszcze tu wrócę, ale znowu nieprędko.




Ocena: 3/6

sobota, 11 maja 2013

Jaś Kapela, „Stosunek seksualny nie istnieje”


Wojtek uważa, że przy jego powstaniu coś zostało konkretnie zjebane. Producenci jego egzystencji zupełnie nie znali się na swojej robocie, albo może, kiedy zachodziła mitoza i mejoza, coś się musiało nie udać. Komórki źle się podzieliły i wyszła podróbka. Głównie chodzi mu o dysproporcję między jego wewnętrznymi zapatrywaniami i ambicjami, a zewnętrznym wyglądem, który nijak nie dorasta do tych pierwszych i zupełnie ich nie reprezentuje.




Kapela Jaś, Stosunek seksualny nie istnieje. Warszawa 2008, s. 13.

piątek, 10 maja 2013

„Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”, reż. Andrew Dominik


Ktoś, kto lubi długie a rzewne ballady o whisky, wiernych kompanach i złym losie, co się uwziął, dostrzeże być może w tej historii coś, czego ja w niej nie widzę. Życie i śmierć Jesse'ego Jamesa to cząstka historii Ameryki, film miał więc nawiązywać klimatem do westernu, bardziej jednak przywodzi na myśl bieszczadzko-irlandzką lirykę biesiadną – coś jakby ballada o dobrym bandycie, który zabił siedemnaście osób, czym się wsławił, i jego zabójcy, który miał feler, więc go nie lubimy. Oczywiście miał tu być namysł nad przyjaźnią, ambicją, zdradą i pomstą, ale taki to właśnie namysł, jaki można znaleźć w pijackiej poezji śpiewanej. Film mocny grą Casey Afflecka (na plakacie to ten w tle, najwyraźniej niegodzien by zawadzać Bradowi), bo poza tym ani tu głębi postaci, ani studium relacji międzyludzkich, a historia żadna. Affleck (nominacja do Oscara za rolę drugoplanową – drugoplanową, dobre sobie) nadał Robertowi Fordowi to subtelne bogactwo osobowości ludzi schwytanych w pułapkę przez własne kompleksy, a poprowadził jego postać tak dyskretnie i przemyślanie, że ściąga całą uwagę i dosłownie zapiera dech – żeby tylko nic nie uronić. Reszta w porządku – dobry Sam Rockwell dla fanów Rockwella, dobry Jeremy Renner dla fanów Rennera, w tle zmęczona Mary-Louise Parker dla fanów „Trawki”. Na pierwszym planie wielka dziura w miejsce Brada Pitta, w duecie z Affleckiem – smutne nieporozumienie. Niezapomniane zdjęcia – zboże, niebo, śnieg niemal równie mocne jak Affleck.




Ocena: 4/6

czwartek, 9 maja 2013

Etgar Keret, „Pizzeria »Kamikaze«”

Etgar Keret był parę lat temu modny prawie jak Haruki Murakami, ale niejedyny to powód, by Kereta z Murakamim kojarzyć – łączy ich jakiś szczególny klimat na wpół oswojonej dziwności świata, dziwności, która nie uderza obuchem, ale uporczywie sączy się szczelinami w szwach rzeczywistości. Z Keretem jednak problem taki, że cały czas czegoś brakuje. Owszem, są u niego pamiętne motywy, metafizyczna konstrukcja z rur, wypluwająca śmiałków w zaświatach, budzi grozę i tęsknotę zarazem, a tajny agent krasnoludek boli przez całe życie – ale jest też jakaś łatwizna pustki. Może to ukochana forma opowiadania tak go ogranicza? Może rozwinie skrzydła w powieści? Króciutka powieść „Pizzeria »Kamikaze«”, która miała mi przynieść odpowiedź, przyniosła rozczarowanie. Wydawcy Kereta nie szanują czytelnika, rzekoma powieść jest opowiadaniem, a cieniutka książeczka byłaby jeszcze cieńsza gdyby nie garść innych opowiadań, znanych niestety z innych zbiorów. (Gwoli sprawiedliwości, „Pizzeria »Kamikaze«” to jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza, książka Kereta wydana po polsku). To tasowanie Kereta i wypuszczanie jego opowiadań w świat w nowych konfiguracjach wciąż mnie zresztą dziwi – jeśli recycling co efektowniejszych utworów ma osłodzić te mniej udane, to nie, nie osładza. „Pizzeria” to akurat Keret słabszy, opowiadanie najzwyczajniej się rozłazi. Poza tym – bez zaskoczenia, bez konkluzji. Jak zawsze jest tu mglista obietnica, która gdzieś po drodze wyparowuje. Jak u Murakamiego, tylko magii mniej. A dzięki chybionym pomysłom wydawniczym – niedosyt jak nigdy.

***

Wczorajsze wyjście było naprawdę przybijające, bo Ari przyprowadził ze sobą swojego kumpla Kurta. Ari go podziwia, bo był liderem „Nirvany” itp., ale tak naprawdę to straszny beton. Nie żebym ja był tu bardzo szczęśliwy, ale on cały czas się skarży, i kiedy już raz zacznie, nie ma szans, żeby mu przerwać. Każde słowo przypomina mu jakąś piosenkę, którą kiedyś napisał, i zawsze musi ci ją wyrecytować, żebyś się zachwycał, a czasami potrafi nawet przysunąć się do barmana i poprosić, żeby jakąś puścił, i wtedy naprawdę nie wiesz, gdzie się schować. Nie tylko ja – wszyscy inni poza Arim też go nie znoszą. Myślę, że coś w tym jest. Kiedy umierasz, przy tym całym bólu – OK, nie macie pojęcia, jak to boli – ostatnia rzecz, która robi na tobie wrażenie, to ktoś, kto cały czas śpiewa, jak mu jest źle. Gdyby takie rzeczy ruszały cię, kurna, chociaż trochę, zamiast wylądować tutaj byłbyś jeszcze żywy, z depresyjnym plakatem Nicka Cave'a nad łóżkiem.1




Ocena: 3/6


1 Keret Etgar, „Pizzeria »Kamikaze«”. W: Pizzeria „Kamikaze”. Tłum. Jakub Kakietek. Izabelin 2001, s. 8n.

środa, 8 maja 2013

„Niepamięć”, reż. Joseph Kosinski


Rozczarowanie, ale rozczarowanie zaskakujące. „Niepamięć” Kosinskiego to kawałek porządnej, poprawnej fantastyki – tak poprawnej, że kompletnie nie ma na czym zawiesić krytyki czy zachwytu. Futuryzm lub nibylandia, apokalipsa i dystopia, refleksja nad tożsamością i człowieczeństwem, tajemnica, strzelanka. Ładne widoczki w tej dystopii mają, i z okna, i wnętrza, apartamenty a la awangarda XX wieku, ciekawe po ile za metr. Tom Cruise coraz mniej przekonujący w roli trzydziestoparolatka, mimo wysiłków własnych i ekipy z coraz większym trudem ukrywający brzuszek i drugi podbródek. Jakaś ruda, zero chemii między nimi (fabularnie zasadne, ale), jakaś czarna – w tej roli Olga Kurylenko, której nawet nie rozpoznałam, jakaś wiedźma (haczykowaty nos!) na monitorku w bazie. Na koniec Morgan Freeman, happy end i do domu.




Ocena: 4/6

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...