MICHNIKOWSKI Wiesław
O starej Warszawie rozmawiam z Wiesławem Michnikowskim. Przepytujemy się z niej. On jest specjalistą od ówczesnych sklepów, ale przede wszystkim od kin. Szykuje się do naszych rozmów tygodniami. Wchodzę do garderoby w Teatrze Polskim, a Michnikowski pyta: – Kino Antinea. Mówię: – Bez problemu, róg Żelaznej i Chłodnej. – Niech cię cholera.
Mija jakiś czas i on znowu: – A Czary? Ja strzelam na to: – A Roxy? I zaraz dodaję: – Obok siebie, na Chłodnej.
Tak się szantażujemy znajomością Warszawy.
Dlaczego? Bo to jest zabawne, że w Warszawie przed wojną było sto kilkadziesiąt kin. W tych najmniejszych szły filmy dawno zgrane. Za mojej pamięci wyświetlano jeszcze filmy nieme. Kina były na każdą kieszeń – od Nędzy za 5 groszy, po wytworne – po 3 złote 50 groszy.1
WALKER Johnnie
Taka historyjka. Po południu telefon do mnie: „Jędrek? Tu Dudek Dziewoński. Mam butelkę Johnnie Walkera”. Ja mówię: „Już przyjeżdżam”. Jadę. Rozmawiamy, wymieniamy poglądy, wszystko toczy się gładko. W butelce widać dno. Jesteśmy już dobrzy, gdy w okolicach siódmej dzwoni telefon. Do mnie. Kto? Ervin Axer. Mówi: „Słuchaj, musisz ratować teatr”. Tego dnia grali we Współczesnym Temat z wariacjami, trzy jednoaktówki Dürrenmatta zrobione przez Jerzego Kreczmara. W jednej z nich, Człowiek, który jest katem, grał Bardini. Axer mówi: „Saszy nie ma, a przedstawienie musi iść. Najpierw zagramy drugą i trzecią jednoaktówkę, a na końcu ty zastąpisz Saszę. Co to dla ciebie: siedzisz przy biurku, tekst będziesz miał przed sobą. Możesz nawet czytać”.
Ja na to: „Właśnie wypiłem z Dziewońskim butelkę whisky”. „Masz mocną głowę. Już ci szykujemy kawę”. Podesłali samochód, jadę do teatru. Łeb pod kran, siedem kaw. Serce mi łomocze. Suflerka mówi mi do ucha tekst. Powoli zaczynam trzeźwieć. Jestem w swoim ubraniu, bo rzeczy Saszy na mnie nie pasowały. Tamte dwie jednoaktówki poszły. Słyszę: „Pan Łapicki proszony na scenę”. Wychodzę z garderoby i natykam się na Saszę Bardiniego, którego właśnie znaleźli. Myślałem, że mnie szlag trafi. Johnnie Walker psu w d[***]! Wytrzeźwiałem zupełnie niepotrzebnie!2
WĘGRZYN Józef
Węgrzyn zmuszał mnie siłą do picia, gdy z nim grałem. Zamykałem się w toalecie, a on podchodził z butelką wódki pod drzwi i kopał je, żebym wyszedł. Gdy siedziałem cicho, krzyczał do inspicjenta: „Przedłużamy przerwę, bo pan Łapicki ma boleści i musimy poczekać, aż wyjdzie”.
Ile mogłem tam wytrzymać nerwowo? W końcu wychodziłem. Byłem wtedy młodym chłopcem, wypicie szklanki wódki to był dla mnie koniec. Wszystko zaczynało mi się rozjeżdżać.
A przecież chciałem przyzwoicie grać. Nie mogłem jednak odmówić. To byłaby obraza. Nie miałbym prawa siedzieć z nim w garderobie.
Dziś nie słyszy się o takich rzeczach. Jeśli ktoś pije, to w domu. Ostatnią anegdotę o piciu w teatrze opowiadała mi Eichlerówna. Grała z Jaraczem w Wilnie. Jaracz był tak pijany, że grał, grał, aż w końcu się zdenerwował, że musi grać, więc położył się koło budki suflera i podziwiał Eichlerównę, że taka ładna, że tak ładnie gra. Ona mówiła wtedy swój tekst i jego, swój i jego. Gdy w pewnym momencie Jaracz ocknął się, spojrzał na widownię i powiedział: „Ona mi pomaga”.3
1 Andrzej Łapicki, Rekwizytornia. Izabelin 2004, s. 156.
2 Tamże, s. 157.
3 Tamże, s. 157n.
O starej Warszawie rozmawiam z Wiesławem Michnikowskim. Przepytujemy się z niej. On jest specjalistą od ówczesnych sklepów, ale przede wszystkim od kin. Szykuje się do naszych rozmów tygodniami. Wchodzę do garderoby w Teatrze Polskim, a Michnikowski pyta: – Kino Antinea. Mówię: – Bez problemu, róg Żelaznej i Chłodnej. – Niech cię cholera.
Mija jakiś czas i on znowu: – A Czary? Ja strzelam na to: – A Roxy? I zaraz dodaję: – Obok siebie, na Chłodnej.
Tak się szantażujemy znajomością Warszawy.
Dlaczego? Bo to jest zabawne, że w Warszawie przed wojną było sto kilkadziesiąt kin. W tych najmniejszych szły filmy dawno zgrane. Za mojej pamięci wyświetlano jeszcze filmy nieme. Kina były na każdą kieszeń – od Nędzy za 5 groszy, po wytworne – po 3 złote 50 groszy.1
*
WALKER Johnnie
Taka historyjka. Po południu telefon do mnie: „Jędrek? Tu Dudek Dziewoński. Mam butelkę Johnnie Walkera”. Ja mówię: „Już przyjeżdżam”. Jadę. Rozmawiamy, wymieniamy poglądy, wszystko toczy się gładko. W butelce widać dno. Jesteśmy już dobrzy, gdy w okolicach siódmej dzwoni telefon. Do mnie. Kto? Ervin Axer. Mówi: „Słuchaj, musisz ratować teatr”. Tego dnia grali we Współczesnym Temat z wariacjami, trzy jednoaktówki Dürrenmatta zrobione przez Jerzego Kreczmara. W jednej z nich, Człowiek, który jest katem, grał Bardini. Axer mówi: „Saszy nie ma, a przedstawienie musi iść. Najpierw zagramy drugą i trzecią jednoaktówkę, a na końcu ty zastąpisz Saszę. Co to dla ciebie: siedzisz przy biurku, tekst będziesz miał przed sobą. Możesz nawet czytać”.
Ja na to: „Właśnie wypiłem z Dziewońskim butelkę whisky”. „Masz mocną głowę. Już ci szykujemy kawę”. Podesłali samochód, jadę do teatru. Łeb pod kran, siedem kaw. Serce mi łomocze. Suflerka mówi mi do ucha tekst. Powoli zaczynam trzeźwieć. Jestem w swoim ubraniu, bo rzeczy Saszy na mnie nie pasowały. Tamte dwie jednoaktówki poszły. Słyszę: „Pan Łapicki proszony na scenę”. Wychodzę z garderoby i natykam się na Saszę Bardiniego, którego właśnie znaleźli. Myślałem, że mnie szlag trafi. Johnnie Walker psu w d[***]! Wytrzeźwiałem zupełnie niepotrzebnie!2
*
WĘGRZYN Józef
Węgrzyn zmuszał mnie siłą do picia, gdy z nim grałem. Zamykałem się w toalecie, a on podchodził z butelką wódki pod drzwi i kopał je, żebym wyszedł. Gdy siedziałem cicho, krzyczał do inspicjenta: „Przedłużamy przerwę, bo pan Łapicki ma boleści i musimy poczekać, aż wyjdzie”.
Ile mogłem tam wytrzymać nerwowo? W końcu wychodziłem. Byłem wtedy młodym chłopcem, wypicie szklanki wódki to był dla mnie koniec. Wszystko zaczynało mi się rozjeżdżać.
A przecież chciałem przyzwoicie grać. Nie mogłem jednak odmówić. To byłaby obraza. Nie miałbym prawa siedzieć z nim w garderobie.
Dziś nie słyszy się o takich rzeczach. Jeśli ktoś pije, to w domu. Ostatnią anegdotę o piciu w teatrze opowiadała mi Eichlerówna. Grała z Jaraczem w Wilnie. Jaracz był tak pijany, że grał, grał, aż w końcu się zdenerwował, że musi grać, więc położył się koło budki suflera i podziwiał Eichlerównę, że taka ładna, że tak ładnie gra. Ona mówiła wtedy swój tekst i jego, swój i jego. Gdy w pewnym momencie Jaracz ocknął się, spojrzał na widownię i powiedział: „Ona mi pomaga”.3
1 Andrzej Łapicki, Rekwizytornia. Izabelin 2004, s. 156.
2 Tamże, s. 157.
3 Tamże, s. 157n.
2 komentarze:
Popieram Pana Andrzeja. Jasio wędrowniczek z colą i daje się radę.
Ciężkie to musiały być czasy - kiedy człowiek czuł żal, że kac mu przepadł, bo taki był luksusowy. ;)
Prześlij komentarz