czwartek, 25 kwietnia 2013

Joanna Szymczyk, „Ewa i złoty kot”


Bohaterka ma przyjaciółkę, kumpla i kota. Dziewczyna, mimo że głupia jak but, w zawodzie kreatywnym robi karierę aż furczy i z tego tylko powodu nie może ukończyć żadnego z dwóch kierunków świadczących o jej bogatym wnętrzu (historia sztuki i stosunki międzynarodowe), które w niczym poza tym się nie przejawia (myślenia historycznego, artystycznego czy politologicznego też zresztą ani śladu). Rodzinę ma taką, że nikt takiej nie ma, poliglotką została mimowolnie („a że kończyła klasę biologiczno-chemiczną z obowiązkową łaciną, potrafiła od biedy dogadać się po włosku”1), w jej świecie wszyscy porządni ludzie mają nazwiska kończące się na -ski, a przaśni cwaniacy noszą nazwisko Papuch i dłubią w nosie... Mówić dalej?

Wizja świata jak z gazet, miłość jak z Bridget Jones, język jak z Chmielewskiej. Parę trupów, plątanina wątków. „Ewa i złoty kot” Joanny Szymczyk byłby więc typowym babskim kryminałem humorystycznym, i może nawet jest w tej kategorii niezły, ale – czy to ostatnich parę lat przestroiło mnie na skandynawskie smęty, czy to już dość mam klonów Chmielewskiej, czy to jednak autorka popełniła jakiś błąd w sztuce – coś nie poszło. I to nawet mimo że bzdurki fabularne da się wziąć w nawias. Żarło, żarło, i zdechło, jakoś w połowie doznałam nagłego odpływu zainteresowania, książka poszła w kąt, skończyłam po paru miesiącach, z obowiązku raczej. Minęło szybko, źle nie było, ale zostało mi wrażenie, że to lektura niekonieczna.




Ocena: ze względu na ambiwalencję ocenę punktową sobie daruję


1 Szymczyk Joanna, Ewa i złoty kot. Warszawa 2004, s. 229.

2 komentarze:

liritio pisze...

Nieee, to nawet chyba nie chodzi o naleciałości skandynawskich smutków, akurat "Ewa i złoty kot" jest po prostu marniutką książką. Nie dałam rady doczytać do końca.
A zdanie o łacinie i włoskim, śliczne, mimowolna poliglotka, tego jeszcze świat nie widział.

Marigolden pisze...

O, popatrz - Ciebie też zmogło w trakcie. ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...