niedziela, 16 listopada 2008

Wiktor Pielewin, „Święta księga wilkołaka”

Klasycznym chwytem służącym wtajemniczeniu czytelnika w opisywaną rzeczywistość alternatywną jest umieszczenie w niej kogoś równie nieuświadomionego (przybysza z innej epoki, planety itd.), komu życzliwy tubylec będzie cierpliwie wyjaśniać rządzące tą rzeczywistością prawidła. Takim właśnie długim wyjaśnieniem, osnutym wokół szczątkowej fabuły, jest „Święta księga wilkołaka” Pielewina. Drobne odstępstwo polega na tym, że bezpośrednim adresatem wyjaśnień jest czytelnik, a świat, po którym oprowadza nas narratorka, Lisica-mędrzec, jest naszym własnym. Niby więc jest nam znany, nie znaliśmy jednak całej prawdy – na którą składają się mniej lub bardziej filozoficzne przekonania (w skrócie: wszystko jest złudzeniem) w wersji bardzo, bardzo pop. Na szczęście i staroświecki sposób wprowadzania realiów świata przedstawionego (który czuć lekko pójściem na łatwiznę), i mądrościowe bzdurki można wyjaśnić postmodernistyczną zabawą, co zresztą skwapliwie robi wydawca w notach zamieszczonych na okładce. Choć sam Pielewin serwuje nam wywody Lisicy w takich ilościach, i z taką powagą, że można się zastanawiać, czy postmodernizm nie jest tylko zasłoną dymną – ale to pewnie dlatego, że słowa z natury są zwodnicze ;)

Im wyższa nauka, tym mniej jest słów, na których się opiera. Słowa są jak kotwice – zdaje ci się, że pomagają mocno trzymać się prawdy, a tymczasem one tylko trzymają umysł w niewoli. Dlatego najdoskonalsze nauki obchodzą się bez słów i znaków.1

*

Taka jest specyfika języka. [...] Nie sposób otworzyć ust, żeby się nie pomylić. Więc nie należy czepiać się słów.2

Wszystko to okraszone obserwacjami z Moskwy, czyli kwintesencji postsowieckiej Rosji. I w sumie nie ma tu nic, czego by nie było wiadomo o Rublowce, byłym KGB czy prostytutkach w moskiewskich hotelach – przeciwnie, Rosja Pielewina wręcz wpisuje się w gazetowe stereotypy (czego nawet nie można usprawiedliwić pionierstwem, bo powieść została wydana w oryginale w roku 2004) – ale podane jest to zgrabnie i z werwą.

[N]adzieja na to, że otaczające nas ze wszystkich stron brązowe morze składa się z czekolady, topnieje nawet u najzagorzalszych optymistów. Przy czym, jak dowcipnie zauważa reklama, topnieje nie w rękach, ale w ustach.

W Moskwie buduje się wieżowce, zjada tony sushi i wszczyna śledztwa w sprawach o miliardy. Ale ten boom ma niewiele wspólnego z gospodarką. Po prostu pieniądze z całej Rosji spływają tutaj i nieco nawilżają tutejsze życie przed odejściem w pozaziemską hiperprzestrzeń. Pamiętam, jak mówiłaś, że główną sprzecznością współczesnej epoki jest sprzeczność między pieniędzmi a krwią. W Moskwie udaje się tę sprzeczność nieco złagodzić dzięki temu, że krew na razie jeszcze leje się daleko, a pieniądze zawsze ma kto inny. Ale to wszystko do czasu. [...] Elita dzieli się tu na dwa odgałęzienia, zwane „chuj sosajtie” (zniekształcone high society) oraz „aparat” (zniekształcone upper rat). „Chuj sosajtie” to business community, lawirujące pośród władzy, która w każdej chwili może zamknąć każdy biznes, jako że biznes tutaj jest nierozerwalnie związany z przestępczością. „Aparat” zaś to władza, która żyje z tego, co odpala jej biznes. Z czego wynika, że pierwsi pozwalają drugim kraść za to, że drudzy pozwalają kraść pierwszym.3

*

[W]iększość Rosjan jest homofobami, ponieważ w rosyjskiej umysłowości pozostają bardzo silne metastazy kryminalnego kodeksu honorowego. Każdy poważny człowiek, czymkolwiek by się zajmował, podświadomie przymierza się do pryczy i stara się, żeby w jego wykazie przebiegu służby nie było większych naruszeń więziennych tabu, za które musiałby zapłacić tyłkiem. Dlatego życie rosyjskiego macho przypomina permanentny seans spirytystyczny: ciało nurza się w luksusach, a dusza odsiaduje wyrok w łagrze.4

*

Łaciata krowo! Słyszysz, łaciata krowo? To ja, stary, podły wilk Michałycz, to ja szepczę ci do ucha. Wiesz, dlaczego tu jestem, łaciata krowo? Moje życie stało się tak ciemne i straszne, że wyrzekłem się Obrazu Bożego i zostałem wilkiem-samozwańcem. I teraz wyję do księżyca, do nieba i ziemi, do twojej czaszki i wszystkiego, co istnieje, żeby ziemia się zlitowała, rozstąpiła i dała mi ropę. Wiem, że nie zasługuję na litość. A jednak ulituj się nade mną, łaciata krowo. Jeśli ty się nie ulitujesz, nie zrobi tego nikt na świecie. I ty, ziemio, popatrz na mnie, zadrżyj ze zgrozy i daj mi ropę, za którą otrzymam dużo pieniędzy. Bo utracić Obraz Boży, zostać wilkiem i nie mieć pieniędzy – jest czymś nie do zniesienia i nie do pomyślenia, i do czegoś takiego nie dopuści Bóg, którego się wyrzekłem...

Zew pełen był dziwnej, urzekającej siły i szczerości: nie żałowałam Michałycza, ale jego pretensje były całkowicie uzasadnione według wszelkich standardów rosyjskiego życia. Michałycz, jeśli można to tak określić, nie domagał się od świata niczego nadzwyczajnego, wszystko było logiczne i mieściło się w ramach przyjętych w Rosji metafizycznych zasad. Ale z czaszką, na którą patrzyłam przez lornetkę, nic się nie działo. [...]

Łaciata krowo! Słyszysz, łaciata krowo? Wiem, że trzeba zupełnie nie mieć wstydu, żeby znowu prosić cię o ropę. I nie proszę. Nie zasłużyliśmy na nią. Wiem, co o nas myślisz. Że bez względu na to, ile dasz, Chawroszynce nie dostanie się ani kropla, wszystko pożrą te kukisy-jukisy, juksy-puksy i cała reszta szarańczy, za którą nie widać świata bożego. Masz słuszność, łaciata krowo, tak właśnie będzie. Tylko wiesz co... Ja przecież wiem, kim ty jesteś. Jesteś tymi wszystkimi, którzy żyli tu przed nami. Rodzice, dziadowie, pradziadowie i tak dalej, i tak dalej... Jesteś duszą tych wszystkich, którzy umarli z wiarą w szczęście mające nastąpić w przyszłości. I oto nadeszła, nadeszła ta przyszłość, w której ludzie nie żyją dla czegoś tam, ale dla samych siebie. I wiesz, jak się czujemy, łykając pachnące naftą sashimi i niby to nie zauważając, jak topnieją nam pod nogami ostatnie kry? Udając, że do tego punktu przeznaczenia przez tysiąc lat zmierzał naród kończący się nami? Z tego wynika, że tak naprawdę żyłaś tylko ty, łaciata krowo. Miałaś dla kogo żyć, a my nie mamy... Miałaś nas, a my nie mamy nikogo prócz siebie samych. I teraz jest ci tak samo źle jak nam, bo już nie możesz wyrosnąć jabłonią dla swojej Chawroszynki. Możesz tylko dać plugawym wilkom ropę, żeby kukis-jukis-juksi-puks odpalił dolę swojemu wiertniczemu, wiertniczy szefowi ochrony, szef ochrony fryzjerowi, fryzjer kucharzowi, kucharz kierowcy, a kierowca żeby zapłacił twojej Chawroszynce sto pięćdziesiąt baksów za godzinny numerek... I kiedy Chawroszynka już odeśpi się po robieniu loda i odpali dolę wszystkim swoim gliniarzom i bandytom, wtedy może wystarczy jej na jabłko, którym tak chciałaś się dla niej stać, łaciata krowo...

Wydało mi się, że krowa patrzy na mnie swymi pustymi oczodołami. A potem zobaczyłam przez lornetkę, jak na brzegu oczodołu pojawia się i wzbiera łza.5


Ocena: 4/6

1 Pielewin, Święta księga wilkołaka. Tłum. E. Rojewska-Olejarczuk. Warszawa 2006, s. 322.

2 Tamże, s. 330.

3 Tamże, s. 94n.

4 Tamże, s. 246.

5 Tamże, s. 228-232.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Z Pielewina polecam Mały palec Buddy.
Mam takie wrażenie, że gdy zdobywał popularnośc pisał dużo lepiej, niż kiedy ja zdobył.
Kalina
ps. z tym rankingiem rewalacja, 6/6 wpisałam sobie do notatnika googla, żeby mnie nie umkło (5/6 czyli Świetlickiego znam)

Marigolden pisze...

Kalina -
dziękuję. Ostatnio nic poza "Wilkołakiem" w bibliotece nie było, ale spróbuję na "Buddę" zapolować. Zresztą ta książka też mi się podobała, 4/6 to u mnie pozytyw, nie neutral. ;)
Mam nadzieję, że Ci się Pessoa spodoba. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...