środa, 11 lutego 2009

„Nie kłam, kochanie”, reż. Piotr Wereśniak

Miła niespodzianka, biorąc pod uwagę zasłyszane opinie i oceny na IMDb (już nie mówiąc o przeraźliwie ambitnym plakacie). Oczywiście jeśli ktoś ma alergię na bajki na dobranoc, to nie ma co się męczyć oglądając komedię romantyczną. A że „Nie kłam, kochanie” Wereśniaka jest polską komedią romantyczną, trzeba się jeszcze pogodzić z topornym product placement, nie tylko jubilerów i samochodów, ale też samej Polski (w filmie upchnięto chyba wszystkie ładne widoczki znajdujące się na trasie Warszawa-Kraków, wszystkie drogi bez dziur i wszystkie bloki bez egzemy na tynku, ale dobrze, bo czemuby Polski nie zareklamować) oraz z obowiązkowo kreatywnym podejściem do polskich realiów (np. ubogie sieroty mieszkają w apartamentowcu po sąsiedzku z biznesmenami). No i niektóre wątki się nie kleją. Co tam.

Rozczarowuje natomiast, że opowiastka nie klei się też jako bajka (ale nie rozkleja się aż tak, żeby można w niej było widzieć coś więcej). Jak rozumiem miała to być wariacja na temat: książę znajduje brylant tam, gdzie nikt by go nie szukał, wydobywa go z błota i zapewnia odpowiednią oprawę. Z Marcina wprawdzie żaden książę (kłamczuch i Piotruś Pan), nadrabia za to urokiem Piotra Adamczyka. Gorzej, że z Ani żaden brylant. Grającej ją Marty Żmudy-Trzebiatowskiej z innych ról nie znam, więc nie wiem, czy tym razem grała tak źle, czy tak dobrze (tj. czy taka była koncepcja reżysera), ale równie dobrze na planie mógłby być manekin z ładną buźką. I tyle, ani aktorka, ani scenarzystka nie obdarzyła bohaterki żadnymi innymi zaletami.

Punkt wyjścia: rodzina amanta pragnie, by się ustatkował, i to nie z lada lafiryndą, a on z pewnych względów musi tańczyć jak mu zagrają. Rzecz się dzieje w Krakowie, Szapołowska w roli matki wygląda jak Szapołowska, Tyszkiewicz w roli ciotki wygląda jak Tyszkiewicz, w tle przewija się ojciec rodziny – wypadkowa kabaretowego Mariana i męża swojej żony z „Moralności pani Dulskiej” – można więc chyba zakładać, że nie jest to rodzina ceniąca wartości typu prostota i dobre serduszko, a od narzeczonej ukochanego jedynaka oczekują bycia damą, nie kuchtą. Tymczasem Ania na początku pierwszej wizyty u potencjalnych teściów podrywa się z krzesła (tak, w obecności dwóch siedzących facetów), łapie za imbryczek (tak, cudzy imbryczek, w cudzym salonie w krakowskiej kamienicy) krzycząc, że nie trzeba kłopotu (tak, z goszczeniem jej) i usiłuje sama siebie poczęstować. I dalej w tym stylu. O dziwo, strzelająca gafę za gafą drewniana niunia wszystkich sobie zjednuje. Diabli wiedzą czym, bo nawet gdyby rodzina bohatera wiedziała tyle, co widz (a nie wie), to trudno uwierzyć, że gadanie do kwiatków (a sposób, w jaki robi to Ania powala infantylnością) czy niechęć do sypiania z pracodawcą za podwyżkę mogą być świadectwem wybitnych kwalifikacji na żonę krakowskiego filistra, która przytrzyma lowelasa na ścieżce mieszczańskiej cnoty. W to, że słodka kukła nawróciła wszystkich na poczciwość i karmienie gołębi, uwierzyć jeszcze trudniej.

A teraz – co dobrego. Po pierwsze, wygłupiający się z wdziękiem Adamczyk (choć miejscami nie wiedzieć po co przypominał Kondrata z „Dnia świra”). Po drugie, Magdalena Schejbal fajniutka swoją charakterystyczną fajniutkością. Po trzecie – i to było dla mnie clou – dyskretny humor i zabawa przyrosłym do Adamczyka skojarzeniem z poprzednim papieżem. Taka jak w scenie, w której fikus Albert (z nawróconym bon vivantem Marcinem pod pachą) wprowadza się do kaktusa Karola (zamieszkałego u od-zawsze-dobrej Ani), czemu towarzyszy tekst może się zaprzyjaźnią. Z krzesła to nie zrzuca, ale nastrój poprawia.



Ocena: 4/6

11 komentarzy:

Zosik | Podróże po kulturze pisze...

Z krzesła to nie zrzuca, ale nastrój poprawia. - Sama prawda ;) Ja w każdym razie dzięki temu dziełu w końcu postanowiłam odwiedzić Ojców i okolice. I było warto :)

Perypatetyk pisze...

Tak czytam (btw - fajna notka!:) i tak se myślę... strasznie nierealistyczna ta bajka... a na kłamstwo w żywe oczy nawet sam Adamczyk nie zaradzi! ;>
ale może się skuszę i obejrzę :)

Perypatetyk pisze...

P.S.
Mam pytanie. Jak nie doczytasz książki to stawiasz taga "niedoczytane". A co, jak nie obejrzysz filmu do końca? ;>

Marigolden pisze...

Zosik

Dzięki za wsparcie, w końcu przemawia przez Ciebie autorytet. :) Przeżywam to i przeżywam, ale na IMDb ocena sytuuje ten film chyba w Bottom 100 ;) (nie chcę jej podawać, jak komuś zależy, żeby się zrazić, to znajdzie) i nie mogę pojąć, jak można było tak sponiewierać Magdę Schejbal i Papieża.

A Ojców w filmie występuje? Nie wiedziałam. Zresztą dla mnie to trochę za daleko na weekendowy wypad...

Perypatetyk

No co Ty, dla mężczyzn są inne bajki. :) Lepiej sobie „Kryminalnych” pooglądaj, też Wereśniaka, też Schejbal i Karolak występują, a na IMDb serial ma dokładnie tę samą ocenę co „Nie kłam, kochanie”. ;) Jeśli liczysz na tę papieską intertekstualność, to powiem szczerze, że jest tak subtelna, że możliwe, że ją sobie uroiłam... (ale z drugiej strony, czy scenarzystka tak sprawna jak Łepkowska mogłaby to zrobić przypadkiem?)

A co do perskiego oka – żebyś wiedział. Po napisaniu posta poprzeglądałam opinie w necie i mniej więcej w tym duchu są, tyle że na serio. Że nierealistyczne, że świat tak nie wygląda, że zdjęcia jak z folderów biur turystycznych, że portretom psychologicznym brak głębi... Ciekawe, czy przy oryginalnym „Kopciuszku” albo przy baśniach Andersena też tak marudzą. ;)
(btw – dzięki!;))

P.S. Dobre pytanie. Rzeczywiście mam te etykietki trochę chaotyczne. I uświadomiłeś mi, że do książki podchodzę zupełnie inaczej niż do filmu. Żebym porzuciła film w trakcie oglądania (a przecież ile czasu w ten sposób zaoszczędzę? – max. 3 godz. jeśli film jest długi, a poddam się od razu – no co to jest) to musi być jakaś masakryczna żenada wywołująca reakcję w stylu nie wiem gdzie się podziać, może schowam się do własnej kieszeni, nie, tu też słychać, wychodzę. Po pierwsze, praktycznie niemożliwe, żebym taki film zaczęła oglądać. Po drugie, gdyby się zdarzyło, pewnie nie miałabym na temat filmu nic do powiedzenia, a nie piszę przecież na blogu o wszystkim, co czytam i oglądam, tylko o tym, co mnie poruszy na tyle, żeby coś napisać. ;) Ale mam większy problem – do której kategorii podczepić książkę, którą doczytałam, zamierzam obsmarować, a z pewnych przyczyn nie chcę oceniać. Wolałabym nie tworzyć kolejnej, ale chyba trzeba będzie.

Perypatetyk pisze...

Kiedyś oglądałem film na VHS, który był tak nudny, że obejżałem ostatnią godzinę w 15 minut (magiczny przycisk FF). Na tę okoliczność proponuję taga "poganiany" ;>

P.S. Ciekawe te reakcje. Może "krytycy" choć nauczyli się odróżniać film od słuchowiska radiowego, to jeszcze nie łapią, że są różne gatunki... kto wie...

Marigolden pisze...

Perypatetyk

Wiesz, ci „krytycy” odpowiedzieliby złośliwie, że odróżniania gatunków powinni się najpierw nauczyć filmowcy: product placementu jest tyle, że naprawdę można się poczuć jak na półtoragodzinnej reklamie z pretekstową fabułą – może opinie krytykantów to zemsta... ;) Albo może chcą pokazać, że są tacy dojrzali, że pewne sposoby patrzenia na rzeczywistość dla nich nie istnieją; od przedszkola zamiast Andersena czytali Zolę, a teraz oglądają tylko produkcyjniaki o przysłowiowej patologii na Śląsku (nie mówię tu o Śląsku, tylko o jego stereotypie), a w ramach zaspokajania potrzeby baśniowości – peruwiańskie alegorie przedstawiające dziecko grające na kobzie. ;) Zresztą, z tego co pamiętam, kilka czy kilkanaście lat temu recenzenci czuli się zobowiązani wybrzydzać na filmy dla chłopców – np. że w mordobiciach krew się leje, a nikt nie jest ranny itd. Teraz pokazały się polskie filmy dla dziewczynek, to krytyka skupia się na nich, a za parę lat obiekt grymaszenia pewnie znów się zmieni. ;)

Marigolden pisze...

P.S. Zresztą podkpiwanie sobie z filmów o biedaszybach jest równie mało oryginalne jak same te filmy... ;)

insider pisze...

"opowiastka nie klei się też jako bajka" - i to jest chyba największy grzech tego filmu; może być naiwny i "niezbyt głęboki" [ten gatunek ma swoje prawa] ale niech chociaż zachowa pozory sensu!

Marigolden pisze...

Insider

Przypuszczam, że scenarzystka nie chciała jechać po bandzie, bo wystawiłaby się na zarzuty, że tylko telenowele umie robić. Więc napisała komedię romantyczną niby z przymrużeniem oka, ale nie odejmując cukru, no i wyszło jakoś tak w pół drogi. Najdziwniejsze w tym kompromisie wydaje mi się uniemożliwienie widzowi (tj. modelowemu widzowi, czyli widzce:)) naiwnego zaangażowania się w pokazywaną historię – nie bardzo jest się z kim utożsamiać (z główną postacią kobiecą się nie da, Adamczyk ma nieadekwatną płeć ;) a Schejbal jest jednak drugoplanowa, pojawia się i znika), a w kinie rozrywkowym to chyba dość istotne. Z tego punktu widzenia wcale się nie dziwię, że kobietom się ten film nie podobał. ;)

Zosik | Podróże po kulturze pisze...

Jadą do Krakowa przez Ojców.
A bajka, jak bajka... Zaskoczyło mnie, że królowa polskiej telenoweli ma takie poczucie humoru, a co do logiki... Na potrzeby takich dzieł staram się mojego "detektora sensu" chować głęboko w szafie ;)

Marigolden pisze...

Zosik

Przewrotna ta pochwała ('dobre jak na...'?). ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...