Dziadkowi rosło dużo włosów na piersiach i na nogach, na ramionach i na rękach. Na plecach miał dwie duże, owłosione łopatki.
Włosy dziadka były mokre i kleiły się do skóry. Wyglądał jak oblizany. Jego włosy nie były ani brzydkie, ani ładne, istniały więc niepotrzebnie, myślałam. [...]
Dziadek wyszedł z wody i ładował piasek na wóz.
Przypędził konia do rzeki, żeby się napił.
Koń opuścił długą szyję i tak długo wciągał w siebie wodę, że nie mogłam sobie wyobrazić, jak głęboki jest jego brzuch. Ale wiedziałam, że może wypić cały deszcz, jeśli jest spragniony.
Babcia wyszła z wiklinowym koszykiem z ogrodu. Znowu znalazła garnek w żelastwie za tarniną.
Napełniła go ziemią i posadziła w nim pelargonie.
Pelargonie babci były tak mdłe jak papierowe kwiaty, ale dla babci nie istniało nic piękniejszego od pelargonii w garnkach.
Miała całą półkę pelargonii w korytarzu, półkę pelargonii obok drzwi na korytarz na schodach, półkę pelargonii obok bramki do ogrodu na podwórku.
Miała parapet w pokoju i parapet w kuchni pełen pelargonii w garnkach. A góra piasku obok chlewa pełna była sadzonek pelargonii. I na wszystkich belkach domu wisiały garnki.
Dziadek nigdy o tym nie mówił. Nigdy w życiu nie wypowiedział słowa pelargonia. Pelargonie nie były dla niego ani brzydkie, ani ładne. Były dla niego tak niepotrzebne, jak dla mnie niepotrzebne były jego włosy na skórze. A może w ogóle ich nie widział.
Kiedy dziadek umarł, babcia zaniosła do jego pokoju wszystkie swoje pelargonie.
Dziadek leżał na marach w lesie pelargonii wyrastających z garnków. Jednak i teraz były tu na nic. Dziadek i teraz nie powiedział o nich ani słowa.
Po jego śmierci coś się zmieniło. Babcia przestała przynosić do domu pelargonie i garnki.
Ale pelargonie i garnki, które uzbierała do tej pory, ma do dziś.
Teraz są już stare. Są prastare i wciąż kwitną.
Müller Herta, „Niziny”. W: Niziny. Tłum. Katarzyna Leszczyńska. Wołowiec 2006, s. 88-91.
Włosy dziadka były mokre i kleiły się do skóry. Wyglądał jak oblizany. Jego włosy nie były ani brzydkie, ani ładne, istniały więc niepotrzebnie, myślałam. [...]
Dziadek wyszedł z wody i ładował piasek na wóz.
Przypędził konia do rzeki, żeby się napił.
Koń opuścił długą szyję i tak długo wciągał w siebie wodę, że nie mogłam sobie wyobrazić, jak głęboki jest jego brzuch. Ale wiedziałam, że może wypić cały deszcz, jeśli jest spragniony.
Babcia wyszła z wiklinowym koszykiem z ogrodu. Znowu znalazła garnek w żelastwie za tarniną.
Napełniła go ziemią i posadziła w nim pelargonie.
Pelargonie babci były tak mdłe jak papierowe kwiaty, ale dla babci nie istniało nic piękniejszego od pelargonii w garnkach.
Miała całą półkę pelargonii w korytarzu, półkę pelargonii obok drzwi na korytarz na schodach, półkę pelargonii obok bramki do ogrodu na podwórku.
Miała parapet w pokoju i parapet w kuchni pełen pelargonii w garnkach. A góra piasku obok chlewa pełna była sadzonek pelargonii. I na wszystkich belkach domu wisiały garnki.
Dziadek nigdy o tym nie mówił. Nigdy w życiu nie wypowiedział słowa pelargonia. Pelargonie nie były dla niego ani brzydkie, ani ładne. Były dla niego tak niepotrzebne, jak dla mnie niepotrzebne były jego włosy na skórze. A może w ogóle ich nie widział.
Kiedy dziadek umarł, babcia zaniosła do jego pokoju wszystkie swoje pelargonie.
Dziadek leżał na marach w lesie pelargonii wyrastających z garnków. Jednak i teraz były tu na nic. Dziadek i teraz nie powiedział o nich ani słowa.
Po jego śmierci coś się zmieniło. Babcia przestała przynosić do domu pelargonie i garnki.
Ale pelargonie i garnki, które uzbierała do tej pory, ma do dziś.
Teraz są już stare. Są prastare i wciąż kwitną.
Müller Herta, „Niziny”. W: Niziny. Tłum. Katarzyna Leszczyńska. Wołowiec 2006, s. 88-91.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz