niedziela, 18 lipca 2010

Herta Müller, „Niziny”

„Niziny”, debiutancki zbiór opowiadań Herty Müller, to poetycka kronika wspomnień z dzieciństwa i dorastania w niemieckiej wsi w rumuńskim Banacie. Lata 50. i 60. XX wieku, stanowiące tło życia szwabskiej rodziny, upływają w blaknącym cieniu wojennej przeszłości, na który nakłada się ciemność teraźniejszości. Pamięć esesmańskich zbrodni ojca czy robót, na które wywieziono do ZSRR matkę zasnuwa zaduch mentalnej enklawy, odciętej zarówno od kultury rumuńskiej, jak i od heimatu, brutalność wiejskiego naturalizmu, pączkujące ze stłamszonej przeszłości koszmary ludzi złamanych, którzy nie potrafią już kochać ani być szczęśliwi. Pod powłoką chwiejnej równowagi tworzonej przez kierat codziennych obowiązków nieustannie czuwa zło, a każde zdarzenie, każdy gest, każde słowo jest potencjalnym punktem zapalnym grożącym wybuchem nieszczęścia. Nieszczęścia, będącego wspólnym mianownikiem odmalowywanych przez Müller uczuć – smutku, tęsknoty, poczucia krzywdy, przygnębienia; nieszczęścia dogłębnie wtopionego w niemal monochromatyczny świat, sportretowany w kolorach błota, zgnilizny, brudnego deszczu i gnoju, gdzieniegdzie przetykanych czernią wiecznej nocy, bielą wiecznej zimy, czerwienią wiecznie płynącej krwi.

W tej ponurej antyarkadii szuka swojego miejsca wrażliwe dziecko, podlotek, w końcu dziewczyna. Jej ból jest zbyt wielki, żeby manifestować się w egzaltacji owocującej ckliwą grafomanią; poza pewną granicą cierpienie wymusza reportażowy dystans. Oszczędny, sprawozdawczy tok narracji w połączeniu z obrazowością tej prozy, z jej stronieniem od erudycyjności, od zagadywania rzeczywistości – przywodzi na myśl literaturę wojenną, w szczególności wspomnienia obozowe. W zwięzłości i nasyceniu tekstu smutkiem Herta Müller przypomina też inną niemieckojęzyczną autorkę urodzoną w Rumunii, Aglaję Veteranyi. Przedstawiony świat jest twardy i kanciasty, a jego ostre rysy lekko tylko zmiękcza melancholijne piękno.

***

W niektóre wieczory wolno mi było czesać tatę. Tato miał gęste włosy. Mogłam zanurzyć w nich ręce po nadgarstki. Włosy były szorstkie i ciężkie. Czasem jakiś wpełzał mi pod skórę i przechodziły mnie wtedy zimne i gorące dreszcze.

Szukałam siwych włosów. Wolno mi było je wyrywać, ale było ich niewiele. Czasem nie znajdowałam ani jednego.

Pozwalał mi robić przedziałek, zawiązywać wstążki, spinać włosy tuż przy skórze drucianymi klamrami. Pozwalał zawiązywać sobie na głowie chustki, zawieszać korale, narzucać na ramiona chusty.

Nie wolno mi było tylko dotykać jego twarzy.

Kiedy to zrobiłam, kiedy przez nieuwagę tak się stało, tato zrywał wstążki i klamry, zrzucał chustki i korale, odtrącał mnie łokciem i krzyczał: uciekaj stąd. Za każdym razem przewracałam się i zaczynałam płakać, gryzłam w rozgoryczeniu grzebień, wiedziałam w takiej chwili, że nie mam rodziców, że ci dwoje są nikim dla mnie, i pytałam samą siebie, dlaczego siedzę razem z nimi w tym domu, w tej kuchni, znam ich garnki, nawyki, dlaczego jeszcze od nich nie uciekłam, do innej wsi, do obcych, i w każdym domu zostawałabym tylko przez chwilę, a potem ruszałabym dalej, zanim ludzie zrobią się źli.1

*

Zawsze, kiedy wybierałam z dziadkiem w dolinie piasek, koło rzeki przejeżdżał ładniejszy pociąg. Słyszałam go z daleka. Wydawał z siebie piękne, rytmiczne dźwięki, a w jego oknach były głowy. Skakałam z radości i machałam ręką. A ręce z okien odmachiwały mi. Były bardzo daleko, a wciąż jeszcze machały.

Czasem w oknach były kobiety, miały na sobie piękne, letnie sukienki. Nigdy nie widziałam dokładnie ich twarzy, a mimo to wiedziałam, że były tak piękne jak ich sukienki i że te kobiety nigdy nie wysiadłyby na naszej stacji, która była dla nich za mała. Były za piękne, żeby wysiąść na tej stacji.

Nie chciałam ich onieśmielać moim machaniem, może były nieśmiałe. Moje ręce robiły się w machaniu coraz cięższe i opadały powoli.2

*

Niebieskooka, pomarszczona dziewczyno, dokąd idziesz wczesnym rankiem po tym niezmierzonym asfalcie? Rok za rokiem przez czarny park.

Kiedy powiedziałaś, nadchodzi lato, nie myślałaś o lecie. I czemu teraz mówisz o jesieni, jakby to miasto nie było z kamienia, jakby kiedykolwiek zwiądł na nim jakiś liść.

Twoi przyjaciele mają cienie we włosach i przyglądają się twojemu smutkowi, i przyzwyczajają się do niego, i godzą się z tym. Taka jesteś. Co zrobić, jeśli obojętnie o czym by nie mówić, mowa jest o przegrywaniu.3





Ocena: 5/6


1 Müller Herta, „Niziny”. W: Niziny. Tłum. Katarzyna Leszczyńska. Wołowiec 2006, s. 73n.
2 Tamże, s. 85.
3 Müller Herta, „Czarny park”. W:
Niziny. Tłum. Katarzyna Leszczyńska. Wołowiec 2006, s. 162.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...