czwartek, 20 listopada 2008

Jacek Dukaj, „Perfekcyjna niedoskonałość” (3)

Otóż przekonałem się [...] że nie istnieje i nie może istnieć żaden taki system etyczny, żaden uniwersalny, spójny wzorzec zachowania, mniej lub bardziej rozwinięty zbiór przykazań... których stosowanie gwarantowałoby człowiekowi pewność słusznego wyboru. Zawsze, prędzej czy później, ale zazwyczaj naprawdę szybko – zawsze stajesz w sytuacji, do której system się nie stosuje albo też daje sprzeczne zalecenia.

Etyczne Twierdzenie Gödla.

Bo przecież w życiu nie oceniamy czynów poprzez przyłożenie do takiego wzorca. Dzieje się inaczej. Spotykamy, patrzymy i reagujemy: dobre, złe; a najczęściej coś pomiędzy. Każdy przypadek jest wyjątkiem. Zbieżności z zasadami są rzadkie. Jak zatem – jeśli nie przekazując wiedzę i doświadczenie – jak inaczej mogę wychować swe dzieci? Tylko tak właśnie: sprawiając, by potrafiły prawidłowo reagować na nieprzewidywalne – by umysł umiał się adaptować, rozpoznać dobro i zło w tym, co widzi po raz pierwszy, czego nikt nigdy nie widział. [...] Co się od wieków nazywało wychowywaniem dzieci.1

Przy założeniu, że wartości moralne istnieją obiektywnie niezależnie od człowieka i jego systemów etycznych, które dopiero wtórnie dobro i zło odczytują. Już Arystoteles jako jeden z wymiarów roztropności wyróżnił gnome – cnotę pozwalającą dokonać słusznego wyboru w sytuacji, w której zawodzi odwołanie się do zasad. XXIX wiek, a jak staroświecko. ;)




1 Dukaj, Perfekcyjna niedoskonałość. Kraków 2004, s. 28.


6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

A mnie 'pewność słusznego wyboru' uderzyła po oczach. Jakkolwiek pewność jako wartość niewątpliwie jest cenna to nie wiązałbym jej bezpośrednio ze światem wartości obiektywnych, ponieważ to tylko przekonanie, wrażenie, autosugestia. I pomyślałem jeszcze sobie, że takie przeświadczenie o zawsze słusznych wyborach może mogli by mieć fanatycy wszelkich jedynie słusznych idei. W ogóle ta notka wydała mi się odrobinkę gnostycka, ale pewnie się mylę :-)

Perypatetyk pisze...

Ja przez "pewność" rozumiem tu nie subiektywny stan umysłu, a gwarancję tego, że dany system etyczny dostarcza słuszności wyborów.
Zaś owa słuszność wyboru w sytuacji niecodzinnej (takiej, której nie obejmuje dany system etyczny) zakłada obiektywność wartości. Dlaczego? Dlatego, że system nie może "subiektywnie" nakładać na daną sytuację kategorii "dobry/zły", bowiem z definicji sytuacja ta wymyka się owemu systemowi.
Tak to rozumiem.

Marigolden pisze...

ad. Perypatetyk
Co jest?! spaliłeś mi tekst! Chyba z godzinę pisałam odp. dla Voglera, zrobiłam prawie stronę notatek, teraz zaglądam na bloga i co widzę - komentarz, który je streszcza i już nie mam co opublikować... Śledzisz mnie przez jakiegoś spyware'a? ;) Czy może oboje tak schematycznie myślimy? ;D

Marigolden pisze...

ad. Vogler
W związku z powyższym nie wiem co powiedzieć. Zdaje mi się, że rozumiem to tak jak Perypatetyk, tylko wysławiam się bardziej nieudolnie. Podobno wartością bloga jest nie tylko treść, ale i kontakt z drugą osobą, z jej specyficznym sposobem ekspresji, więc mam pretekst, żeby wstawić tu swoje wypociny, mimo że trochę mi głupio...

Myślę, że bohater mówiąc o „systemie, którego stosowanie gwarantowałoby pewność słusznego wyboru” miał na myśli efektywność systemu, to, że aplikacja do każdej sytuacji należącej do jego dziedziny daje jednoznaczny wynik – a nie psychiczne poczucie (przekonanie, wrażenie) pewności osoby ten system stosującej.

(Ode mnie: poczucie pewności nie wydaje mi się wynikiem wiary w słuszność idei (etyki, fizyki, itd.), ale raczej wiary w siebie lub uznania rozpatrywanego problemu za prosty – jeśli ktoś nie ma zaufania do własnych kompetencji (w dziedzinie etyki, fizyki, itd.) lub uważa problem za bardzo trudny, to choćby nie wiem jak fanatycznie wierzył w ideę (etykę, fizykę), nie będzie pewien, czy dobrze rozstrzygnął (dokonał właściwej oceny moralnej, poprawnie rozwiązał zadanie). Jeśli już, to wydaje mi się, że raczej brak idei może skłaniać ku psychicznemu poczuciu słuszności – bo przy przekładaniu idei na konkret (teorii na praktykę) zawsze można się pomylić, i chyba każdy ma tego świadomość, a przy kierowaniu się np. intuicją, wrażeniem, „widzimisię” – tej dodatkowej okazji do pomyłki (przechodzenia z jednego poziomu na drugi) nie ma, więc jest mniej powodów do wątpliwości.)

W przypadku cytowanego bohatera subiektywne trudności nie istnieją – skoro ma supermózg, jest w stanie ocenić każdą sytuację z punktu widzenia dowolnej teorii – ale co, jeśli nie uzyskuje żadnego sensownego wyniku? Może wtedy uznać, że wybór w tej sytuacji jest totalnie dowolny. Jeśli jednak sądzi, że któreś rozwiązania będą lepsze niż inne, a teoria nie rozstrzyga, które (więc siłą rzeczy nie może ich dyktować – choć gdyby rozstrzygała, nie znaczyłoby, że to ona je dyktuje: wtedy możnaby z równym powodzeniem twierdzić, że teoria wskazuje słuszność istniejącą niezależnie od niej lub że sama swoim wskazaniem tę słuszność stwarza; jednak nie można twierdzić, że teoria wskazywaną przez siebie słuszność stwarza, gdy żadnej słuszności nie wskazuje), jeśli ich „lepszość” nie pochodzi spoza nich (z oceny), to musi być w nich (to miałam na myśli mówiąc, że wartość moralna istnieje obiektywnie). Przy czym cały czas jest to rekonstrukcja poglądów bohatera – czy się zgadzam, czy nie, jeszcze nie mówiłam. ;)

Myślę, że w świecie „Perfekcyjnej niedoskonałości” jest pewien zgrzyt. I chciałam poczekać z opublikowaniem komenta, żeby się nad nim zastanowić, ale teraz to chyba poczekam, aż ktoś napisze go za mnie. ;)

A co do gnozy - czemu? (Zanim się wyprę, wypada upewnić się o co chodzi;))

Anonimowy pisze...

Wasze komentarze nie rozwiały do końca mych wątpliwości, ale w dużym stopniu rozjaśniły moje myślenie... :-)

W tej chwili czytam "Łaskawe" Johnatana Littella (jeśli czytaniem można nazwać przedzieranie się przez ponad tysiącstronicowy mszał)i w zasadzie sporo z moich rozważań na temat tego co czytam skupia się wokół podobnej problematyki (ogólnie pojętej aksjologii, indywidualnych wyborów moralnych, itp.)Tylko, że tam bohaterem-narratorem jest zwykły, niemiecki oficer.

Wciąż nie opuszcza mnie wrażenie jakiegoś błędu tkwiącego tutaj. Chyba wydaje mi się, że przy łączeniu dwóch odmiennych porządków wcześniej czy później musi wyskoczyć "error" ;-)

Wartości same w sobie nie wydają mi się być pragmatyczne, zorientowane na jakiś konkretny wynik, cel czy problem. To raczej domena ludzkiego umysłu, który konkretyzuje idee przy postrzeganiu (wciąż z dopiskiem chyba). I może stąd zostało wypracowane pojęcie "mniejszego zła".. Dlatego sam systemy etyczne postrzegam jako zbiór zasad, które raczej wskazują mniej lub bardziej właściwe wybory; właściwe według kryteriów jakimi same się posługują, które same w sobie mogą być lepsze lub gorsze i między którymi również istnieje pewien wybór. I jest to kwestia raczej uznaniowa, niż 'gwarantowana'.

Zresztą rzeczywistość jako taka w ogóle nie wydaje mi się systemem zamkniętym (na szczęście). Rozwój techniczny czy zmiany społeczne ulegając szybkim przemianom poszerzają pole wątpliwości z którymi 'zamknięte' systemy etyczne coraz bardziej sobie nie radzą. Niestety istnieje zbyt duża przepaść pomiędzy etyką i życiem oraz między samymi systemami, aby można było wrzucić je wszystkie do jednego worka i uzyskać odpowiedź na każdy problem, przed jakim stanie człowiek.

Ta zerojedynkowość w opisie skojarzyła mi się albo z jakimś fanatykiem, albo z jakimś androidem, albo z gnozą właśnie (w uproszczeniu system postrzegał dobro i zło jako dwa wzajemnie się zwalczające absoluty, gdzie terenem walk była ziemia). Jest w jakimś sensie zdehumanizowana, podobnie jak słowa Littella, gdy w pewnym miejscu powieści pisze o nikczemnej nadziei..

Pozdrawiam serdecznie :-)

Marigolden pisze...

ad. Vogler

Przepraszam za zwłokę, nad Dukajem można myśleć i myśleć... Na pewno inaczej ten fragment wygląda na tle całej powieści, a inaczej w kontekście np. Fuentesa. Jeśli zasugerowałam zerojedynkowość, to niechcący, sam bohater przecież ją odrzuca, mówiąc wprost, że słuszność jest stopniowalna: „Spotykamy, patrzymy i reagujemy: dobre, złe; a najczęściej coś pomiędzy”; no i zaznacza, że żaden system nie gwarantuje pewności. Chyba że nawet mówienie o niezawodności systemu (a więc dopuszczenie tego pojęcia jako sensownego, tylko przypadkowo akurat pustego) już czyni z niego fanatyka? Jeśli to masz na myśli, to według mnie to przesada. ;)

Zgrzyt, który widziałam w podejściu McPhersona (tj. omawianego bohatera) polega na tym, że czegokolwiek da się na przyszłość nauczyć dzięki doświadczeniu, da się to też wyprowadzić z odpowiedniej teorii. Bo żeby doświadczenie mogło posłużyć na przyszłość, musi ono być uogólnialne, musi istnieć możliwość ujęcia jego istoty (nieważne, czy ona jest w rzeczy, czy tylko w umyśle, skąd ją w rzeczywistość wprojektowujemy) – skoro żadne doświadczenie się nie powtórzy, a ma z niego płynąć jakaś przydatna nauka, to musi być ogólna, a nie jednostkowa jak ono. A skoro tak, to teoria (etyczna, prakseologiczna czy inna – o to mniejsza) musi tę „naukę” ogólną zawierać, otwarcie lub tylko potencjalnie. Bohater gładko przeskakuje między pojęciami, raz mówiąc o „systemie”, a raz o „zbiorze przykazań” czy „wzorcu postępowania”. A przecież system to nie kazuistyka, nie żaden spis rozwiązań poszczególnych przypadków, czy nawet spis zasad generujących takie rozwiązania. A to, jak rozumiem, sugeruje bohater, ograniczoność zasad przeciwstawiając wiedzy i doświadczeniu („Zbieżności z zasadami są rzadkie. Jak zatem – jeśli nie przekazując wiedzę i doświadczenie – jak inaczej mogę wychować swe dzieci?”) – ale co to za wiedza? czego dotyczy? jak jest wyrażona, jeśli nie mieści się w teorii? Systemowość teorii rozumiem tak, że jest w niej luz na możliwość możliwości, że może sobie radzić z problemami, o których nikomu się wcześniej nie śniło. A jeśli problem naprawdę nas przerasta, teoria go nie obejmuje, to i doświadczenie na nic. I podobnie, jak McPhersonowi, odpowiedziałabym Tobie. :) Rzeczywistość nie jest zamknięta – ale w jakim sensie? Jeśli tylko w takim, że jest dynamiczna – to nie problem, porządny system jest na to przygotowany. A jeśli w tym, że jest „płynna”, migotliwa, wymykająca się człowiekowi – to doświadczenie, i wszystko inne, będzie tu tak samo zawodne jak system, zawsze zahaczymy o cień czegoś, czego nie da się dotknąć.

Wracając do McPhersona – byłoby OK, gdyby chodziło o to, że jeśli w danej sytuacji żadne rozwiązanie nie jest lepsze niż inne, to doświadczenie potrzebne jest do tego, żeby nauczyć się w takich warunkach działać, żeby nie ulec paraliżowi decyzyjnemu. Ale z tego, co mówi („rozpoznać dobro i zło w tym, co widzi po raz pierwszy”) wynika, że chodzi o coś więcej. Z drugiej strony – jeśli „wiedza o życiu” jest „wiedzą jak”, a nie „wiedzą że”, to jego strategia wychowawcza jest właściwa, tylko komentarz o „rozpoznawaniu dobra i zła” nienajlepszy. I tyle.

Wracając jeszcze do tej „otwartości” świata – Dukaj to typowa SF, typowa w tym sensie, że stawia problemy przekraczające nie tylko nasze dotychczasowe doświadczenia, ale też dotychczasowe możliwości doświadczenia (przynajmniej na pierwszy rzut oka); to, o czym była mowa wyżej, to drobiazg, a tego, o co naprawdę w powieści chodzi, nie podejmuję się streścić, w każdym razie pod koniec włosy mi dęba stanęły. Musiałabym się mocno „wmyślić” w ten świat, a nie mam na razie siły na powrót do książki. Wiem, że chaotycznie o tym wszystkim piszę, ale po prostu polecam lekturę. ;)

Również serdecznie pozdrawiam. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...