Urugwajskie opowiadanie, lektura jeszcze z czasów „Literatury na peryferiach”. W klimacie chyba typowe dla południowoamerykańskiego macho-litu – surowe, pozbawione bujnych epitetów zdania budują scenki jak kadry niemego filmu, co jakiś czas przedzielone dopowiedzeniem narratora. Historia osadzona w świecie, w którym kobieta przyciąga wzrok jak fantom, ale pojawia się tylko w kontekście mężczyzny. O okrucieństwie życia przeglądającym się w oczach gapiów. O jego słodyczy – skrytej za pozorami, za milczeniem, w niedoręczonych kopertach.
***
[I]stnienie przeszłości zależy od tego, ile czasu teraźniejszego jesteśmy w stanie jej poświęcić [...].1
*
[T]o nieszczęście nie ma znaczenia, bo nieszczęścia służą tylko do zaznaczania dat, do dzielenia i zamazywania początków i końców naszych kolejnych egzystencji.2
*
Od dawien dawna po obiedzie spotykali się w gospodzie, on i pokojówka. Mogli widywać się gdziekolwiek i nikomu w miasteczku ani na świecie nie zrobiłoby to żadnej różnicy, nikomu nie przyszłoby nawet przez myśl, że z jakichś przyczyn nie powinni się ze sobą spotykać. Ale mam wrażenie że on, może zresztą i ona, Reina, tęgawa, z otwartymi ustami, z zimnym, nieprzekonywającym spojrzeniem kobiet, które zbyt długo czekały, doszli do wniosku, że coś sobie dodają, jeżeli po obiedzie spotykają się w gospodzie, jeżeli witają się krótkim skinieniem głowy, udając – przede mną, półkami, pobielonymi ścianami, na których sterczały stwardniałe gruzełki wapna – że ledwo się znają, wysuwając jakieś nic nie znaczące preteksty, by wytłumaczyć, że siadają przy tym samym stole i coś tam szepczą.
Musieli czuć się bardzo ubodzy bez żadnych prawdziwych przeszkód, bez umotywowanych trudności, i w końcu zawsze zwracali ku mnie swe okrągłe, uśmiechnięte twarze, uważając żeby się o siebie nie otarły.3
„Kochanica Francuza” a rebours. :)
*
Miłość jest cudowna i absurdalna i, nie wiadomo dlaczego, nawiedza pewną kategorię dusz. Ale ludzie cudowni i absurdalni nie są liczni; a ci, którzy są tacy, to na krótko, w pierwszej młodości. Potem zaczynają akceptować i gubią się.4
Ocena: 5/6
1 Onetti, Pożegnania. Tłum. Zofia Chądzyńska. Kraków 1974, s. 45.
2 Tamże, s. 40.
3 Tamże, s. 41.
4 Onetti, El pozo. Za: Anna Jasińska, „Posłowie”, w: Dz. cyt., s. 68.
3 komentarze:
Z jego powieścią pt. "Martwy port" straszliwie sobie nie poradziłem. Nawet dobrze nie zacząłem, a już skończyłem jej lekturę. Taaak, Onetti daje po głowie, muszę do niego wrócić. Dzięki za przypomnienie.
"Martwy port" leży w stosiku na kwiecień - po takiej zachęcie chyba przełożę go na spód. ;)
Nie sugeruj się. Jestem niereprezentatywny :-)
Prześlij komentarz