piątek, 28 maja 2010

Jerzy Pilch, „Miasto utrapienia” (4)

Nie tylko z powodu łażenia za Patrykiem, także z powodu mojej chorobliwej woli łażenia przemierzyłem wzdłuż i wszerz Warszawę. Same – szczerze powiem – trupie trasy. Z jednej strony ciężko uwierzyć, że zaledwie kilkadziesiąt lat temu była tu zbombardowana równina i obłok ceglanego pyłu, z drugiej – jest w warszawskich murach jakaś niestabilność i niepewność, od piwnic idzie pogłos apokalipsy. Na Siennej (niedaleko wieżowca, w którym mieszka Patryk) w mroku podwórza samotnie gra w piłkę siedmio- a może ośmiolatek, wokół niego mury kamienic, rupieciarnie balkonów, nad nim korony wrośniętych w beton kasztanów, prostokąt nieba, z daleka słychać czyjś rozpaczliwy krzyk. Dziecko niczego nie słyszy, ale – nie wiem, skąd to wiem – będzie kiedyś zajmować się układaniem słów. Każdy przedmiot, liść, cień, dźwięk zostaje w jego głowie.

[...]

Kto opowie nasze historie? Kto słyszy niesłyszalny łoskot śmigłowca nad Granatowymi Górami?

Na dnie kamiennej studni podwórza przy ulicy Siennej gram w piłkę. Wieczorem, za ćwierć albo za pół wieku, na wyrwanej z zeszytu kartce zapiszę pierwsze zdanie: W roku 2000 w Warszawie mieszkał pewien młody człowiek, który nie radził sobie ze światem. Bez przesady – radziłem sobie.






Jerzy Pilch, Miasto utrapienia. Warszawa 2004, s. 349nn.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...