– Więc jakąż to machinę powinienem zbudować [...]? – pytał Pietrochiodo.
– Zaraz ci to wytłumaczę: mógłbyś na przykład... – I Dobry zaczynał opisywać maszynę, jaką on by zamówił [...]; w objaśnieniach pomagał sobie, kreśląc zawiłe i niejasne rysunki.
Pietrochiodowi wydawało się z początku, że ten mechanizm to ma być rodzaj organów, wydobywałyby najsłodsze, najłagodniejsze dźwięki, i już zabierał się do szukania drzewa odpowiedniego na tuby, aż tu inna rozmowa z Dobrym wywoływała całkowity zamęt w jego umyśle: teraz okazywało się bowiem, że z tub nie mają się wydobywać tony, lecz mąka. Krótko mówiąc, organy miały być organami, a zarazem młynem, który miał mleć mąkę dla biednych, a jeśli możliwe, także i piecem do wypiekania placków. Z każdym dniem Dobry udoskonalał swoją wyimaginowaną machinę i pokrywał szkicami mnóstwo papieru, ale Pietrochiodo nie mógł ani rusz za nim nadążyć, bo ten organo-młyno-piec miał również wyciągać wodę ze studni, oszczędzając pracy osiołkom, a w dodatku miał się poruszać na kołach, żeby obsłużyć większą ilość wiosek, a w dni świąteczne miał być zawieszony w powietrzu, aby łowić w rozpostarte sieci motyle.
W umyśle cieśli zaczęło kiełkować podejrzenie, że możność budowania dobrych maszyn wykracza poza ludzkie możliwości, a jedyne, które mogą funkcjonować praktycznie i bezbłędnie, to szubienice i narzędzia tortur.
Italo Calvino, Wicehrabia przepołowiony. Tłum. Barbara Sieroszewska. Warszawa 2004, s. 94n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz