poniedziałek, 19 stycznia 2009

Jean-Marie-Gustave Le Clézio, „Onitsza”

Gdyby ta książka była filmem, za zdjęcia dostałaby Oscara. I pewnie teraz, kiedy Le Clézio dostał Nobla, ktoś przerobi „Onitszę” na snobistyczne kino poetyckie. Powieść utrzymana jest w stylistyce sennego impresjonizmu, fabuła z trudem przebija się spod grubej warstwy kolorów i dźwięków. Okrutnie niebieskie niebo i zielony promień wysyłany przez zachodzące słońce zanim przesłoni je czerwona chmura, śpiewy Murzynów, błyskawice, miarowy odgłos skuwania rdzy z metalu... Hipnotyczna, odrealniona atmosfera tłumi, wycisza to, co dzieje się między bohaterami: Geoffreyem, Maou i Fintanem.

Geoffrey Allen – dla marzenia porzucił rodziców, a później na 10 lat opuścił żonę i syna. Pragnął przebyć pustynię do serca Afryki śladami legendarnej czarnej królowej Meroe. Afryka-kusicielka wabiła go tajemnicą i obietnicą ukojenia tęsknoty. Afryka-zdobywczyni okazała się pułapką skazującą na kolonialny mozół – życie po europejsku frustrujące i po afrykańsku wyczerpujące, życie przygnębiające rutyną niedopasowania i niezaspokojenia, niemożnością wyrwania się z kieratu. Geoffrey zagrał va banque nie umiejąc oszacować (a może nie przyjmując do wiadomości), że wszystko, co może poświęcić, nie dorównuje stawce w puli, że nawet największa ofiara z jego strony nie daje szansy na wygraną. Ofiara naprawdę hojna, bo wyrzekając się bliskości rodziny, zadał straty nie tylko sobie, ale też im. Maou narastającemu poczuciu utraty sens nadawała wiarą, że ich wyrzeczenia przybliżają Geoffreya do szczęścia: nie wiedziała, że jego cele są nieosiągalne. Geoffrey, w którego sercu rozłąka z bliskimi zostawiła wyrwę, ślad po miłości wypełnił złudzeniami. Kiedy ukochana powróciła do jego życia, nie było już dla niej miejsca. Była więcej niż zbyteczna – była intruzem. Geoffrey nie tylko nie potrzebował dzielić się z nią swoim światem, ale wręcz nie chciał i nie umiał jej do niego wpuścić.

W końcu Afryka, zniecierpliwiona powolnością jego godzenia się z porażką, wymusiła akceptację przegranej.

***

Patrzyła, jak śpi. Myślała o nocach w San Remo, kiedy mieli życie przed sobą. Wspominała smak miłości, dreszczu o świtaniu. Wszystko było teraz takie odległe. Wszystko zatarła wojna. Geoffrey stał się innym człowiekiem, obcym, tym, o którym mówił Fintan, kiedy pytał: „Dlaczego wyszłaś za tego człowieka?” Oddalił się. Nie mówił już o swoich poszukiwaniach, badaniach, o nowym Meroe. Zachowywał to w sobie, to była jego tajemnica.

Maou próbowała mówić z nim o tym, zrozumieć:

– To ona, prawda?

– Ona? – Geoffrey patrzył na nią.

– Tak, ona, czarna królowa, kiedyś mówiłeś o niej. To ona weszła w twoje życie, dla mnie nie ma już miejsca.1


*

Czego poszukuję?, myśli Geoffroy, i nie może znaleźć odpowiedzi. Zmęczenie i płomień tego słońca w głębi ciała zatarły powód wędrówki. Ważne jest tylko, by iść naprzód, podążać za Okawho przez ten labirynt.2

*

Później, tegoż wieczoru po kolacji, Fintan poszedł do Geoffroya. Geoffroy leżał w łóżku, w piżamie, blady i wychudły. Przy świetle lampy naftowej czytał gazetę, trzymając ją tuż przed sobą, bo nie miał okularów. Fintan zobaczył ślad, jaki okulary odcisnęły u nasady nosa. Po raz pierwszy pomyślał, że to jego ojciec. Nie jakiś nieznajomy, uzurpator, ale jego własny ojciec. Nie spotkał Maou przez ogłoszenie w gazecie, nie wciągnął ich w pułapkę, obiecując bogactwa. Maou właśnie jego wybrała, kochała go, wyszła za niego, pojechali do Włoch, w podróż poślubną do San Remo. W Marsylii Maou opowiadała mu o tym tak często, mówiła o morzu, o powozikach, które jeździły wzdłuż plaży, o wodzie tak ciepłej, kiedy kąpali się nocą, o muzyce w pawilonach. To było przed wojną.3

*

Geoffroy leżąc na pryczy nasłuchuje oddechu Maou. Zamyka oczy. Wie, że nie ujrzy tego dnia. Droga z Meroe zagubiła się w piasku pustyni. Wszystko zatarło się, prócz znaków itsi na kamieniach i na twarzach ostatnich potomków ludu Amanirenas. Ale opuściła go już niecierpliwość. Czas nie ma końca, podobnie jak bieg rzeki. Geoffroy pochyla się nad Maou, szepcze tuż przy jej uchu, jak kiedyś, słowa, które wywoływały uśmiech na jej twarzy, swoją piosenkę: I am so fond of you, Marilu. Czuje jej zapach nocą, słodki i delikatny, słucha, jak Maou oddycha we śnie, i nagle to staje się najważniejsze na świecie.4



Ocena: 4/6



1 J. M. G. Le Clézio, Onitsza. Tłum. Anna Paderewska. Warszawa 1995, s. 125.
2 Tamże, s. 162.
3 Tamże, s. 173.
4 Tamże, s. 181.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...