piątek, 10 maja 2013

„Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”, reż. Andrew Dominik


Ktoś, kto lubi długie a rzewne ballady o whisky, wiernych kompanach i złym losie, co się uwziął, dostrzeże być może w tej historii coś, czego ja w niej nie widzę. Życie i śmierć Jesse'ego Jamesa to cząstka historii Ameryki, film miał więc nawiązywać klimatem do westernu, bardziej jednak przywodzi na myśl bieszczadzko-irlandzką lirykę biesiadną – coś jakby ballada o dobrym bandycie, który zabił siedemnaście osób, czym się wsławił, i jego zabójcy, który miał feler, więc go nie lubimy. Oczywiście miał tu być namysł nad przyjaźnią, ambicją, zdradą i pomstą, ale taki to właśnie namysł, jaki można znaleźć w pijackiej poezji śpiewanej. Film mocny grą Casey Afflecka (na plakacie to ten w tle, najwyraźniej niegodzien by zawadzać Bradowi), bo poza tym ani tu głębi postaci, ani studium relacji międzyludzkich, a historia żadna. Affleck (nominacja do Oscara za rolę drugoplanową – drugoplanową, dobre sobie) nadał Robertowi Fordowi to subtelne bogactwo osobowości ludzi schwytanych w pułapkę przez własne kompleksy, a poprowadził jego postać tak dyskretnie i przemyślanie, że ściąga całą uwagę i dosłownie zapiera dech – żeby tylko nic nie uronić. Reszta w porządku – dobry Sam Rockwell dla fanów Rockwella, dobry Jeremy Renner dla fanów Rennera, w tle zmęczona Mary-Louise Parker dla fanów „Trawki”. Na pierwszym planie wielka dziura w miejsce Brada Pitta, w duecie z Affleckiem – smutne nieporozumienie. Niezapomniane zdjęcia – zboże, niebo, śnieg niemal równie mocne jak Affleck.




Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...