Poeta pisze kryminał. A bo to taki umie? Pewnie jakieś dziwactwo. Pewnie będzie się popisywał eksperymentami formalnymi, bo przecież i wykazać się przed środowiskiem musi, skoro już do takiego gatunku się zniżył, i z normalnym wypełnieniem strony od marginesu do marginesu sobie nie poradzi. Odpukać – będzie filozofował. Odpukać – będzie aluzje towarzyskie nieczytelne robił. O trupie zapomni. Skończy się żenadą i kompromitacją. Tak sobie myślałam kiedy książka wyszła. A że Świetlickiego bardzo lubię, to chciałam mu tej kompromitacji oszczędzić. Ale im podejrzliwiej na jego książkę patrzyłam, tym bardziej mnie ona kusiła. No i w końcu.
Jak zaczęłam czytać w nocy, tak skończyłam rano.
Akcja pędzi na łeb i szyję. A błyska po drodze, a iskrzy, bo rzeczywiście poeta to pisał. I jest dziwnie, mocno dziwnie, i aluzje towarzyskie poplątane. I metafizyka, i dal. A wszystko świetne. Trupy na swoim miejscu, rozwiązanie w sam raz. Nie dość, że dobra książka, to jeszcze dobry kryminał po prostu.
Kraków – wciągający. Jakbym tam była, jakbym w tych knajpach siedziała, tych awantur słuchała, jakbym w te okna patrzyła, na chodniku wyczekiwała. Ja wiem, że ten Kraków to tylko Świetlicki widzi, że jak ja tam pojadę, to knajpy będą inne, awantury w nich inne, i w ogóle cały Kraków nie ten. I że jak marzę o wycieczce z książką w ręku, to równie dobrze mogę ją odbyć na kanapie, bo rzeczywisty Kraków niewiele już chyba może dodać do atmosfery. A jednak – czytając żałowałam, że nie mieszkam w tym mieście.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz