środa, 19 stycznia 2011

Kazuo Ishiguro, „Okruchy dnia” (2)

I właśnie podczas tych wstępnych narad jego lordowska mość powierzył mi misję tak dziwną, że do dzisiaj pozostała w mojej pamięci – wraz z innymi niezapomnianymi, lecz nie tak niezwykłymi wydarzeniami tego tygodnia. Lord Darlington wezwał mnie bowiem do biura i już od progu zauważyłem, że jest nieco podenerwowany. Zasiadł za stołem i, jak zwykle, zajął ręce otwartą książką – tym razem było nią „Who's Who” – obracając kartki to w tę, to w drugą stronę.
– A, Stevens – zaczął ze źle udawaną nonszalancją, lecz zaraz urwał, nie wiedząc chyba, co mówić dalej. Stałem w miejscu, gotowy uwolnić go od tego zmieszania przy pierwszej okazji. Jego lordowska mość nadal kartkował strony, po czym rzekł:
– Stevens, wiem, że to, o co cię teraz poproszę, jest nieco dziwne.
– Sir?
– Tylko że mam teraz tyle ważnych spraw na głowie...
– Będę bardzo szczęśliwy, sir, jeżeli uda mi się w czymś pomóc.
– Bardzo przepraszam, że wychodzę z czymś takim, Stevens. Wiem, że i wy jesteście okropnie zajęci. Ale nie widzę sposobu, żeby wykręcić się od tego.
Czekałem przez chwilę, podczas gdy lord Darlington znów wertował „Who's Who”. Wreszcie, nie podnosząc głowy, powiedział:
– Zakładam, że jesteście uświadomieni?
– Sir?
– Uświadomieni, Stevens. No, o ptaszkach, o pszczółkach. Wiecie, co i jak, prawda?
– Obawiam się, że nie bardzo rozumiem, sir.
– Pozwólcie, że wyłożę karty na stół. Sir David to mój stary przyjaciel. A do tego był wręcz nieoceniony przy organizacji tej konferencji. Można śmiało stwierdzić, że bez niego nie dałoby się skłonić do przyjazdu tutaj monsieur Duponta.
– Tak, oczywiście, sir.
– Nie zmienia to faktu, że sir David ma swoje śmiesznostki. Być może sam to zauważyłeś. Przywiózł tu ze sobą swego syna, Reginalda, który będzie jego sekretarzem. Chodzi o to, że on się zaręczył. To znaczy młody Reginald.
– Tak, sir.
– Sir David od pięciu lat usiłuje uświadomić swego syna. Ten młody człowiek ma już dwadzieścia trzy lata.
– Tak jest, sir.
– Przejdę do sedna, Stevens. Tak się składa, że jestem jego ojcem chrzestnym. W związku z tym sir David poprosił mnie, bym to ja uświadomił młodego Reginalda.
– Ach, tak, sir.
– Sir David uznał, że jest to zadanie ponad jego siły, i obawia się, że on sam nie zdąży tego uczynić przed ślubem syna.
– Tak jest, sir.
– No, a chodzi o to, Stevens, że ja jestem okropnie zajęty. Sir David powinien wziąć to pod uwagę, ale cóż, właśnie teraz poprosił mnie o tę przysługę – jego lordowska mość urwał i zaczął znów studiować książkę.
– Czy dobrze rozumiem, sir – powiedziałem – że życzy pan sobie, bym to ja przekazał te informacje młodemu panu?
– No właśnie, Stevens, jeślibyście mogli. Przynajmniej to miałbym z głowy. Sir David co parę godzin wypytuje mnie, czy już to zrobiłem.
– Rozumiem, sir. Musi to być uciążliwe przy obecnym natłoku zajęć.
– Zdaję sobie sprawę, Stevens, że to wykracza bardzo daleko poza wasze obowiązki służbowe.
– Zrobię, co w mojej mocy, sir. Mogę mieć jednak pewne trudności ze znalezieniem odpowiedniej chwili na przekazanie tego typu informacji.
– Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście choć spróbowali, Stevens. Byłoby to naprawdę bardzo uprzejme z waszej strony. Posłuchajcie, nie ma co za długo o tym rozprawiać. Podajcie tylko najważniejsze fakty i już. Najlepiej prosto z mostu, Stevens, posłuchajcie dobrej rady, Stevens.
– Tak jest, sir. Postaram się.
– Będę wam bardzo wdzięczny. Powiedzcie mi potem, jak wam poszło.

Jak mogą się Państwo spodziewać, byłem nieco zaszokowany tym poleceniem. W warunkach normalnych długo bym się nad nim zastanawiał. Że jednak otrzymałem je teraz, w tak pełnej zajęć chwili, nie mogłem sobie pozwolić, by zbytnio mnie zaprzątało, więc postanowiłem załatwić sprawę przy pierwszej nadarzającej się okazji. O ile pamiętam, już w godzinę po powierzeniu mi tej misji spostrzegłem, że młody pan Cardinal znajduje się sam w bibliotece; siedząc przy jednym z biurek studiował uważnie jakieś dokumenty. Przypatrzywszy się bliżej młodemu panu, można było zrozumieć, na czym polega trudność, którą napotkał jego lordowska mość – i niewątpliwie również ojciec młodego pana. Chrześniak mojego chlebodawcy wyglądał bowiem na poważnego, pilnego młodzieńca, w którego rysach można było dostrzec wiele pięknych cech; jednak w sytuacji gdy temat, jaki miałem z nim poruszyć, był taki, a nie inny, lepiej byłoby mieć do czynienia z młodzieńcem nieco lżejszego – by nie rzec bardziej frywolnego – usposobienia. W każdym razie, zdecydowany jak najszybciej wykonać powierzone zadanie wszedłem do biblioteki i zatrzymawszy się nieopodal biurka pana Cardinala, kaszlnąłem lekko.
– Przepraszam, sir, lecz mam przekazać panu pewne informacje.
– Ach, tak? – żywo powiedział pan Cardinal, unosząc głowę znad dokumentów. – Czy od ojca?
– Tak jest, sir. To znaczy, częściowo tak, sir.
– Już, chwileczkę – młody pan sięgnął do stojącej u jego stóp aktówki i wyciągnął notes i ołówek. – No, walcie, Stevens.
Znów odkaszlnąłem i starałem się nadać memu głosowi jak najbardziej bezosobowe brzmienie.
– Sir David życzy sobie, by pan dowiedział się, sir, o pewnych, bardzo ważnych różnicach, jakie istnieją pomiędzy paniami a panami.
Musiałem chyba urwać na chwilę, by sformułować następne zdanie, gdyż pan Cardinal westchnął i rzekł:
– Znam je aż za dobrze, Stevens. Czy moglibyście powiedzieć od razu, o co chodzi?
– To pan wie, sir?
– Ojciec wiecznie mnie nie docenia. Ja tymczasem wyczerpująco przestudiowałem cały temat.
– Czy tak, sir?
– Od miesiąca o niczym innym nie myślę.
– Ach, więc to tak, sir. W takim razie moja informacja jest już być może niepotrzebna.
– Możecie zapewnić ojca, że jestem naprawdę bardzo dobrze przygotowany. Ta teczka – trącił ją nogą – aż pęka od notatek, a jest w nich na ten temat więcej, niż można to sobie w ogóle wyobrazić.
– Czy tak, sir?
– Naprawdę uważam, że wziąłem pod uwagę każdy wariant, jaki tylko zdolny jest wymyślić ludzki umysł. Chciałbym, byście zapewnili o tym ojca.
– Zrobię to na pewno, sir.
Pan Cardinal rozluźnił się nieco. Jeszcze raz dotknął swej aktówki – od której wolałem odwrócić wzrok – i powiedział:
– Pewnie zastanawialiście się, dlaczego nigdy nie wypuszczam z rąk tej teczki. No, to teraz już wiecie. Wyobraźcie sobie, co by się stało, gdyby otworzył ją ktoś niepowołany.
– Byłoby to wysoce żenujące, sir.
– O tak, oczywiście – powiedział, nagle prostując się – chyba że ojciec pomyślał jeszcze o jakimś nowym elemencie, nad którym mam się zastanowić.
– Nie sądzę, sir.
– Nie? Czyli nie wiemy już nic więcej o tym Duponcie?
– Obawiam się, że nie, sir.
Z najwyższym wysiłkiem powstrzymałem się, by nie dać poznać po sobie całej mej rozpaczy, gdy pojąłem, że zadanie, które uważałem już za wykonane, nie zostało nawet rozpoczęte.





Ishiguro Kazuo, Okruchy dnia. Tłum. Jan Rybicki. Warszawa 1997, s. 70-74.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...