Hotel opuściłem chyba około czwartej. Podążyłem ulicami miasta, których szerokość sprawia cudowne wrażenie wielkiej przestrzeni. Z przyjemnością spędziłem kilka godzin li tylko spacerując sobie w miłym cieple słońca. Stwierdziłem prócz tego, że Salisbury ma w sobie wiele uroku; co chwila napotykałem stare, wykładane drewnem domy, czy małe kamienne kładki na którymś z licznych strumieni płynących przez miasto. Oczywiście, nie zapomniałem odwiedzić wspaniałej katedry, wielce wychwalanej w książce pani Symons. Trudno zresztą byłoby przeoczyć tę majestatyczną budowlę, skoro jej niebotyczna wieżyca widoczna jest z każdego miejsca w mieście. I tak, gdy wieczorem podążałem z powrotem do hotelu, wielokrotnie spoglądałem za siebie i za każdym razem mój wzrok padał na słońce zachodzące za tą ogromną wieżę.
A mimo to widzę teraz, siedząc w moim przytulnym pokoiku, że to wcale nie katedra w Salisbury ani inne urocze zabytki tego miasta pozostaną moim głównym wspomnieniem z pierwszego dnia podróży; że będzie nim oglądany rano – piękny, pofalowany, angielski krajobraz. Jestem gotów uwierzyć, że inne kraje mogą pochwalić się widokami bardziej spektakularnymi. W encyklopediach i „National Geographic Magazine” widywałem już zapierające dech w piersi fotografie ze wszystkich zakątków kuli ziemskiej: wspaniałych kanionów i wodospadów, pięknie poszarpanych szczytów górskich. Rzecz jasna, nigdy nie miałem szczęścia ujrzeć tego na własne oczy, lecz zaryzykuję teraz następujące zwierzenie: otóż najpiękniejsze krajobrazy Anglii – jak ten, który podziwiałem dziś rano – posiadają pewną cechę, której brak na pozór znacznie wspanialszym krajobrazom innych stron. Jest to cecha, dzięki której każdy obiektywny obserwator uzna krajobraz angielski za najbardziej zadowalający na całym świecie, a którą można najlepiej określić słowem „wielkość”. Jestem bowiem pewny, że gdy rano stałem na tym wysokim wzgórzu i spoglądałem na rozpościerający się u moich stóp widok, miałem owo rzadkie, lecz nieodparte poczucie obcowania z wielkością. Nazywamy nasz kraj Wielką Brytanią i są tacy, którzy uznają to za dowód naszego zarozumialstwa. Ośmielę się jednak stwierdzić, że już sam krajobraz naszej wyspy upoważnia do stosowania tak górnolotnego przymiotnika.
Czymże jednak jest ta „wielkość”? Na czymże polega, z czego wynika? Doskonale zdaję sobie sprawę, że odpowiedzi na takie pytanie należałoby szukać w mędrszej niż moja głowie; gdybym jednak miał zaryzykować własne zdanie, powiedziałbym, że piękno naszego kraju jest niepowtarzalne właśnie dzięki nieistnieniu w nim powierzchownej spektakularności. Wielkością tego piękna jest jego spokój, jego poczucie umiaru; tak jakby kraj ten wiedział o swym pięknie, o swej wielkości i nie czuł potrzeby głośnego o tym oznajmiania. W porównaniu z nim widoki, które można znaleźć w jakiejś tam Afryce czy Ameryce, choć niewątpliwie bardzo podniecające, dla obiektywnego obserwatora będą bez wątpienia mniej cenne z powodu swej zbytniej ostentacji.
Ishiguro Kazuo, Okruchy dnia. Tłum. Jan Rybicki. Warszawa 1997, s. 25n.
A mimo to widzę teraz, siedząc w moim przytulnym pokoiku, że to wcale nie katedra w Salisbury ani inne urocze zabytki tego miasta pozostaną moim głównym wspomnieniem z pierwszego dnia podróży; że będzie nim oglądany rano – piękny, pofalowany, angielski krajobraz. Jestem gotów uwierzyć, że inne kraje mogą pochwalić się widokami bardziej spektakularnymi. W encyklopediach i „National Geographic Magazine” widywałem już zapierające dech w piersi fotografie ze wszystkich zakątków kuli ziemskiej: wspaniałych kanionów i wodospadów, pięknie poszarpanych szczytów górskich. Rzecz jasna, nigdy nie miałem szczęścia ujrzeć tego na własne oczy, lecz zaryzykuję teraz następujące zwierzenie: otóż najpiękniejsze krajobrazy Anglii – jak ten, który podziwiałem dziś rano – posiadają pewną cechę, której brak na pozór znacznie wspanialszym krajobrazom innych stron. Jest to cecha, dzięki której każdy obiektywny obserwator uzna krajobraz angielski za najbardziej zadowalający na całym świecie, a którą można najlepiej określić słowem „wielkość”. Jestem bowiem pewny, że gdy rano stałem na tym wysokim wzgórzu i spoglądałem na rozpościerający się u moich stóp widok, miałem owo rzadkie, lecz nieodparte poczucie obcowania z wielkością. Nazywamy nasz kraj Wielką Brytanią i są tacy, którzy uznają to za dowód naszego zarozumialstwa. Ośmielę się jednak stwierdzić, że już sam krajobraz naszej wyspy upoważnia do stosowania tak górnolotnego przymiotnika.
Czymże jednak jest ta „wielkość”? Na czymże polega, z czego wynika? Doskonale zdaję sobie sprawę, że odpowiedzi na takie pytanie należałoby szukać w mędrszej niż moja głowie; gdybym jednak miał zaryzykować własne zdanie, powiedziałbym, że piękno naszego kraju jest niepowtarzalne właśnie dzięki nieistnieniu w nim powierzchownej spektakularności. Wielkością tego piękna jest jego spokój, jego poczucie umiaru; tak jakby kraj ten wiedział o swym pięknie, o swej wielkości i nie czuł potrzeby głośnego o tym oznajmiania. W porównaniu z nim widoki, które można znaleźć w jakiejś tam Afryce czy Ameryce, choć niewątpliwie bardzo podniecające, dla obiektywnego obserwatora będą bez wątpienia mniej cenne z powodu swej zbytniej ostentacji.
Ishiguro Kazuo, Okruchy dnia. Tłum. Jan Rybicki. Warszawa 1997, s. 25n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz