piątek, 21 grudnia 2012

Edmund Niziurski, „Przystań Eskulapa; Szantaż w wodociągach”

Co jest dobre w powieściach milicyjnych, to że jak znalazł nadają się do autobusu. W odróżnieniu od literatury pociągowej, literatura autobusowa nie powinna przykuwać ani wciągać, chodzi w końcu o to, by czymś zapełnić dwadzieścia minut między przystankami, a nie by dać się wywieźć do drugiej strefy biletowej. Peerelowskie kryminały cechują się tą przedkonsumpcyjną niespiesznością świata, w którym ani ofiara szantażu, ani podejrzani, ani śledczy nie popadają w zbyteczną ekscytację, dzięki czemu w każdej chwili można się oderwać od śledztwa i, wzorem bohaterów, zająć hodowlą świnek morskich, zmywaniem naczyń czy obserwacją wzrastania ogrodu.

W „Przystani Eskulapa” Niziurskiego tropienie zbrodniarzy odbywa się mimochodem, na marginesie problemów dnia powszedniego, w błogim bezpieczeństwa, bo co ma być, to będzie, a zagadka prędzej czy później jakoś się rozwiąże. Akcja „Przystani” toczy się w latach pięćdziesiątych, a tło obyczajowe mówi tyleż o rzeczywistości, co o ówczesnych sposobach jej obrazowania. Zagrożony niezrozumiałym zamachem profesor Mistral, całym sercem oddany medycynie uczony, żyje w ubóstwie niczym franciszkanin – absolutnie nic nie ma, bo ten samochód, ten dom, to wszystko, co użytkuje, to przecież nie jego, tylko państwowe. Władza ludowa już pracuje nad awansem mas, i choć znać jeszcze dawne podziały społeczne, choć gospodyni nazywa się Macioszkowa, a element o niepewnym pochodzeniu ma na nazwisko z cudzoziemska Stor, to stróże prawa, sól tej ziemi, zwą się już słusznie Trepka, Żurko i Dziarmaga, a biedna sierotka, choć nie udaje jej się zrobić kariery stricte naukowej, o własnych siłach znajduje pracę w instytucie badawczym jako laborantka. Kobiety, choć już odnoszą sukcesy w naukach ścisłych, wciąż jeszcze pastelowymi sukniami przyozdabiają wiosnę i mącą w głowie porucznikowi Dziarmadze. Krótko mówiąc: nowe przenika się ze starym, a niepowtarzalna atmosfera trudu i optymizmu powojnia nieskażona jest jeszcze dydaktyczną socjalistyczną sztampą. Nade wszystko jednak dają o sobie znać powojenne kłopoty z aprowizacją, co rodzi zaskakujące z dzisiejszej perspektywy trudności, ale i szanse. Oto milicja, zabezpieczając na miejscu przestępstwa kieliszek, w którym być może podano truciznę, musi spacyfikować protesty gospodyni, której brakuje zastawy. Oto postronna osoba, natknąwszy się na trefny rękopis, błyskawicznie się go pozbywa, nie może się jednak oprzeć, by z plastikowej okładki nie wyciąć sobie wkładek do butów, dzięki czemu milicja podejmuje rwący się trop. To były czasy!

„Szantaż w wodociągach”, opowiadanie drukowane w odcinkach w prasie, również pochodzi z lat pięćdziesiątych, ale realia oddaje kreską dużo ostrzej parodystyczną. I tu powojenna nędza różne ma oblicza. Z jednej strony na rynku takie braki, że szemrana ludność kradnie z ruin zlew w celu zainstalowania sobie w willi. Z drugiej strony, szeregowy pracownik miejskich wodociągów, zmuszony oddawać szantażyście połowę pensji, utrzymuje żonę i dzieci z takim trudem, że aż żona decyduje się... nie to, żeby zaraz iść do pracy, ale podjąć się chałupniczo paru zleceń. Z trzeciej, złodzieja poznać po tym, że jak się utuczy szynką, to aż mu się kołnierzyk nie dopina. Niestety, rozwiązanie zagadki od początku oczywiste.

***

– [...] Praca w ogrodzie wpływa wybitnie korzystnie na układ krążenia, Pawełku.
– Jak to, a śledztwo?
Trepka otarł łysinę ruchem spracowanego wieśniaka.
– Czyż nie mamy naszego dzielnego przyjaciela Żurki?
– Jak mam to rozumieć? Spuściliście się więc całkiem na Żurkę?
– Przyjacielu, czy naprawdę warto sobie szarpać nerwy z powodu tego plugawego morderstwa? [...]
– Wydaje mi się – zauważyłem głośno – że [...] zobowiązaliśmy się niejako moralnie do ścigania [...] mordercy.
– W zasadzie masz rację, Pawełku.
– Dlaczego więc nie zajmiecie się w sposób zdecydowany tą sprawą, kapitanie, i, pozwólcie to powiedzieć, trwonicie swój cenny czas i zdolności na sadzenie kapusty?1

*

– [...] Za granicą mogli się podać za [...] naukowców z instytutu hematologicznego. Nie wiem, czy by się to udało. W najgorszym razie pozostawało im jedno wyjście: sprzedaż pracy [naukowej]. Są kraje, gdzie odkrycie naukowe jest towarem. Można je sprzedać i kupić.2




Ocena: 4/6


1 Niziurski Edmund, Przystań Eskulapa; Szantaż w wodociągach. Łomianki 2010, s. 118n.
2 Tamże, s. 241.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...