piątek, 14 grudnia 2012

Manuela Gretkowska, „My zdies' emigranty”


6 października

Nareszcie po roku tułaczki po hotelach, przytułkach, zamęczania znajomych i przyjaciół naszą obecnością mamy z Cezarym nasze własne mieszkanie. Od przyjazdu do Francji spaliśmy w różnych miejscach: w przedsionku kasy oszczędnościowej otwieranej dla nas nocą przez dozorcę lubiącego młodzież; w szafie zakonu dominikanów; w starym parku, który o świcie okazał się zapuszczonym cmentarzem. Zawsze mówiłam, że ktoś przeklął dach nad moją głową, ale teraz koniec klątwy i włóczenia się – własne studio z dwoma dużymi oknami, drewnianą podłogą, łazienką, malowniczymi łukami oddzielającymi kuchnię od pokoju. Całe to cudo jest tuż przy placu Nation, na ulicy o śmiesznej nazwie Rendez-Vous.

8 października

Dwa dni przed naszym wprowadzeniem zawalił się sufit w łazience. Ktoś jednak przeklął dach nad moją głową. Pierwsza noc w nowym mieszkaniu i już impreza światło-dźwięk. Gdy wyłączyliśmy lampę i położyliśmy się zmęczeni przeprowadzką, zobaczyliśmy tuż nad naszymi głowami świecące dziury. Nie mogły to być gwiazdy, nie mieszkaliśmy przecież na poddaszu. Jednak świecące punktu układały się najwyraźniej w konstelacje Oriona i Wielkiej Niedźwiedzicy. Zapaliliśmy światło i obejrzeliśmy sufit. Na deskach przyklejono niewidoczne w dzień kawałki czegoś fosforyzującego, w ciemnościach znakomicie udającego gwiazdy.

O czwartej obudził nas tupot i pisk. Nie można było mieć wątpliwości – myszy. Mój dzielny mąż uzbrojony w szczotkę wyruszył na polowanie. Myszy polskie wystarczyło postraszyć stukaniem i miało się spokój do rana. Myszy paryskie, nieco mniejsze, były bardziej bezczelne. Włączone radio, światło dodawały im odwagi i zachęcały do harców, galopad. Siedząc na łóżku, zawinięta w koc odważyłam się wyjrzeć na pole bitwy i w tym momencie jedna z myszy zaczęła szarżować w moją stronę. Nie było innego wyjścia, jak użyć gazu łzawiącego. Myszy mają chyba zbyt małe oczy, by zareagować na gaz, więc szare stworzenie przebiegło niczym nie spłoszone przez moje łóżko i zaczęło nową rundę wokół mieszkania. Załzawieni, pokonani musieliśmy wyjść z domu. Doszliśmy do placu Bastylii, placu, o którym, jeszcze wiele lat przed rewolucją, hrabia Cagliostro powiedział, że będzie należał do ludu i – rzeczywiście, na wszystkich prawie ławkach spali kloszardzi. Poszukaliśmy wolnej ławki i położyliśmy się, my, właściciele studia za 2000 franków miesięcznie.




Gretkowska Manuela, My zdies' emigranty. Warszawa 2007, s. 53nn.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...