Wrażenie filmowości bierze się stąd, że tekst napisany jest techniką, którą nazwałabym „strumieniem didaskaliów” – regularnie przypomina o obcości patrzącego oka (często jeszcze wzmocnionej pośrednictwem kamery) w obserwowanym świecie, zaś poza dialogami składa się głównie z opisów wyglądów i dźwięków, i to one są źródłem wiedzy (lub domysłów) o bohaterach:
Przebiegamy restaurację wzrokiem i nasze oczy zatrzymują się na dziewczynie siedzącej przy oknie. Dlaczego na niej? Dlaczego nie na kimś innym? Nie wiemy, z jakiej przyczyny. Ale ta dziewczyna jakoś przyciąga nasze spojrzenie. Bardzo naturalnie. Siedzi przy czteroosobowym stoliku i czyta książkę. Ma na sobie szarą bluzę z kapturem, dżinsy i żółte, spłowiałe zapewne od wielokrotnego prania, adidasy. Na oparciu krzesła obok wisi kurtka baseballowa. Też nie robi wrażenia nowej. Dziewczyna wygląda na studentkę mniej więcej pierwszego roku. Jest już po maturze, ale zachowała jeszcze w sobie coś z licealistki. Włosy ma czarne, krótkie, proste. Prawie nie jest umalowana, nie nosi też żadnych ozdób. Szczupła, drobna twarz. Okulary w czarnych oprawkach. Między brwiami od czasu do czasu pojawia się poważna zmarszczka.1
Tokio, chociaż odmalowane barwnie i szczegółowo, jest zupełnie pozbawione indywidualności. Knajpki, sklepy samoobsługowe, niezbyt bezpieczne nocą ulice – tworzą po prostu uniwersalny miejski klimat. Tokio Murakamiego to taki miastowy everyman:
Znajdujemy się w czynnej całą dobę restauracji Denny's.
Jest tu mało oryginalne, lecz funkcjonalne oświetlenie, są pozbawione wyrazu sale i nijakie naczynia, rozkład wnętrza szczegółowo i drobiazgowo wyliczony przez inżynierów technologów, w tle nieszkodliwa muzyka, pracownicy dokładnie przeszkoleni w obsłudze klientów zgodnie z procedurami. „Witamy w Denny's”. Wszystkie sprzęty i przedmioty są anonimowe i łatwe do zastąpienia nowymi. Prawie nie ma wolnych miejsc.2
Nie można jednak traktować „Po zmierzchu” jak gotowego scenariusza. Atmosferę buduje nie tylko plastyczność opisów, ale też nastrojowość niby-filozoficznych komentarzy. Nie są one tylko słowną parafrazą tego, co przedstawiają obrazy, ale dopowiedzeniem, i gdyby film je po prostu pominął, cała murakamiczność by się rozmyła:
Tak czy inaczej wygląda na to, że dziwna seria wydarzeń, jakie zaszły tej nocy, całkowicie dobiegła już końca. Cykl został zamknięty, nieprawidłowości skorygowane, dylematy zostały ukryte, wszystko wygląda, jakby powróciło do poprzedniego stanu. Wokół nas przyczyny i skutki podały sobie ręce, synteza i analiza zachowują równowagę. W rezultacie całość rozegrała się w niedostępnym miejscu przypominającym głęboką wyrwę. Między północą a porą, kiedy niebo blednie, otwierają się gdzieś sekretne drzwi prowadzące do takiego miejsca. To miejsce, w którym nasze zasady nie mają żadnej mocy. Nikt nie może przewidzieć, kiedy i gdzie ta przepaść kogoś pochłonie, kiedy i gdzie go wypluje.3
Jeśli sądzić z „Po zmierzchu”, „Przygody z owcą” i „Wszystkie boże dzieci tańczą”, to Murakami pisze ciągle nie tylko o tym samym bohaterze i tych samych problemach, ale wręcz tę samą książkę. A może nawet to samo opowiadanie, które z przyczyn pozaartystycznych powiela, rozciąga i splata w powieści (widać w odróżnieniu od jednego ze swoich bohaterów, pisarza z „Ciastek z miodem” ze zbioru „Wszystkie boże dzieci tańczą”, poszedł za radą swojego agenta). Wiem, że akurat „Boże dzieci” z założenia mają nawiązywać do pozostałej twórczości, ale w efekcie czytając „Po zmierzchu” miałam po prostu déjà vu.
Charakterystyczne motywy można podzielić na dwa sposoby. Po pierwsze, na mające wagę same w sobie i znaczące jako symbol. Po drugie, na pojawiające się zawsze w tej samej postaci lub w wariacjach. Zdarzeniem ważnym jako takie (co nie wyklucza znaczenia symbolicznego) i często przywoływanym w tej samej formie jest u Murakamiego np. trzęsienie ziemi w Kobe. Zdarzeniem ważnym jako takie, pojawiającym się w wariacjach, jest np. przerwanie relacji i opuszczenie – żona odchodzi4, mąż odchodzi5, kochanek odchodzi6, przyjaciel odchodzi7, matka umiera8, ojciec idzie do więzienia9, siostra zapada w niekończący się sen10 itd. Motywem symbolicznym ukonkretnionym na różne sposoby jest np. zamknięcie i odosobnienie – dziewczynki zamknięte w windzie (zresztą z powodu trzęsienia ziemi)11, prostytutka unieruchomiona w hotelowym pokoju12, dziewczyna zamknięta w pokoju zamkniętym w telewizorze13, miś zamknięty w ZOO14, owca zamknięta w człowieku15 – ewentualnie dobrowolne zamknięcie się z dala od świata: w niedostępnym domu16, w pomieszczeniu biurowym17 lub w 10-metrowym pokoiku18. Taka powtarzalność jest usprawiedliwiona – trzęsienie ziemi w Kobe, które pochłonęło ok. 6,5 tys. ofiar musi być narodową traumą i nie trzeba żadnych wybiegów, żeby uzasadnić częste wzmianki na jego temat; naturalne jest też, że pisarz przetwarza na różne sposoby swoje ulubione symbole. Irytujące jest jednak, gdy w kolejnych utworach powraca nie tylko ich wymowa, ale również postać. Pisząc po raz n-ty o kimś, kto się boi, że jego wnętrze zostało zamknięte w pudełku19, że przyjdzie zły pan i zamknie go w pudełku20, że przyjdzie zły pan i zamknie go w lodówce21, lub że sam się niechcący zamknie w lodówce22, oraz o lodówkach jak najbardziej realnych, w których zamknięto nie to co trzeba, od zwiędłych ogórków23, poprzez zgniłe ogórki24 (kolejny symbol? pomidory i fasola mu nie zgniły), po telefon, w którym odzywają się pogróżki chińskiej mafii25, Murakami wyświadczył przysługę studentkom piszącym z niego prace zaliczeniowe, jednak wszystkich innych nadobecność lodówki (z pewnością znacząca jeśli porównać ją ze słabą frekwencją takiego na przykład piekarnika) może tylko wpędzić w lodówkofobię. Jeśli pojawi się parodysta, jakiś Maruki Hurakami, to jego pierwszy pastisz na pewno będzie mieć tytuł „Przygoda z lodówką”. Kolejnych nie będzie miał po co pisać, bo trawestując jedną książkę strawestuje wszystkie pozostałe.
Książki Murakamiego są pełne uderzającego piękna. To piękno jest jak mgła nad bagnami – brodzi się w nim w oszołomieniu błędnymi ogniami, w przeczuciu, że zaraz wciągnie nas głębia. Tyle że nie wciąga, i możliwe, że gdyby w końcu przedrzeć się przez te hipnotyzujące opary, głębia okazałaby się namalowana na dwuwymiarowej płycie z dykty. Mówiąc wprost, mam wrażenie, że Murakami to pełne uroku czytadła podrasowane na literaturę. Nieważne, co znajdzie w nich teoretyk literatury, ważne, co znajduje czytelnik. Jeśli nie jest to kwestia odmienności kulturowej – a przecież przypisuje się Murakamiemu zachodniość i przyswajalność – i jeśli rzeczywiście jest to kategoria wagi noblowskiej, to dlaczego nie zachwyca? Nie boli? Dlaczego tak gładko, miękko i nie-pamiętnie? Stąd właśnie bierze się wspomniany wcześniej niedosyt. Za każdym razem, kiedy zaczynam książkę Murakamiego, widzę, że „to będzie to”, i chłonę, i chłonę. A kiedy książka się kończy, czuję się jakbym się najadła zimnego powietrza. Posmak świeżości zostaje, ale pożywne to to nie jest. I myślę: może następna? Bo mimo wszystko do Murakamiego się wraca.
Ocena: 4/6
1 Murakami, Po zmierzchu. Tłum. A. Zielińska-Elliott. Warszawa 2007, s. 7.
2 Tamże, s. 6n
3 Tamże, s. 176n.
4 „UFO ląduje w Kushiro” z Wszystkie boże dzieci tańczą, Przygoda z owcą, Kronika ptaka nakręcacza.
5 „Ciastka z miodem” z Bożych dzieci.
6 Opowiadanie tytułowe z Bożych dzieci.
7 Przygoda z owcą, „Ciastka z miodem” z Bożych dzieci.
8 Po zmierzchu.
9 Tamże.
10 Tamże.
11 Tamże.
12 Tamże.
13 Tamże.
14 „Ciastka z miodem” z Bożych dzieci.
15 Przygoda z owcą.
16 Tamże.
17 Po zmierzchu.
18 „Ciastka z miodem” z Bożych dzieci.
19 „UFO ląduje w Kushiro” z Bożych dzieci.
20 „Ciastka z miodem” z Bożych dzieci.
21 Po zmierzchu.
22 „Krajobraz z żelazkiem” z Bożych dzieci.
23 „Ciastka z miodem” z Bożych dzieci.
24 Przygoda z owcą.
25 Po zmierzchu.
5 komentarzy:
Bardzo ładnie to ujęłaś Marigolden :) Za każdym razem, gdy sięgam po pana M. zastanawiam się co w nim takiego jest? Na czym polega jego fenomen?
Zosik -
właśnie miałam do Ciebie wpaść i przyznać, że jednak miałaś rację. ;) Nie wiem, co w nim jest, ale coś jest na pewno, skoro wciąż po niego sięgamy. :)
Bardzo podoba mi się sposób, w jaki piszesz, wnikliwość. Zauważyłem to już przy Pessoi, ale po notce o Murakamim (jak to dziwnie brzmi) to już mam pewność.
Schulz miał powiedzieć, że dobry pisarz przez całe życie pisze jedną książkę. Za bardzo mi się to kojarzy z "odcinaniem kuponów", by się z tym zgodzić, ale Haruki właśnie taki jest. Kilka motywów podanych w różnych wariantach, w zasadzie jeden model bohatera, a mimo to wciąż chce się wdychać to "puste powietrze".
Mnie Murakami "zabolał" przy "Norwegian Wood"... i tu powietrze było nie tylko zimne ale i ostre... przeszywające.
Natomiast książka "Po zmierzchu" kojarzy mi się z filmami Wonga Kar-Waia. Symbole, drobne gesty mające ogromne znaczenie i coś co tętni pod powierzchnią... I ten zegar rozpoczynający każdy rozdział, niczym w filmie "Spragnieni miłości" właśnie tegoż reżysera.
Vogler -
dziękuję, przemiły komplement, choć nie wiem, czy zasłużony. ;)
Schulz i Murakami - ładne. Nie posądzam Murakamiego o odcinanie kuponów, rozumiem, że ta powtarzalność to po prostu jego artystyczna maniera, ale ponieważ jego świat za każdym razem wygląda tak samo, ja za każdym razem pozostaję na zewnątrz. Chciałabym wreszcie doznać olśnienia jak jego fani. ;)
Podgarbiony -
"Norwegian Wood" mam w dość bliskich planach, ale muszę dać sobie czas, żeby za Murakamim zatęsknić. Co do symboliki - otóż to, "coś tętni pod powierzchnią", takie odczucie mam w kontakcie nie tylko z Murakamim, ale z Azją w ogóle. I nigdy nie wiem, na ile jest to zamierzenie autora, a na ile dopatruję się "mistyczności" w czymś, czego po prostu nie rozumiem z powodu różnic kulturowych.
Prześlij komentarz