środa, 18 sierpnia 2010

„Czarny Piotruś”, reż. Miloš Forman

Trudno by chyba znaleźć lepsze uzasadnienie potocznego użycia wyrażenia „czeski film” niż „Czarny Piotruś” Miloša Formana. Scenariusz pełen jest scen ciętych tuż przed puentą, a mimo to układających się w jasną historię o tym, co w życiu obok głównego nurtu, co wypełnia przestrzeń pomiędzy wydarzeniami wpisywanymi do życiorysu, a co w istocie jest jego właściwą treścią. W czterdzieści kilka lat po premierze (film powstał w roku 1964) „Czarny Piotruś” nadal zwraca uwagę oryginalną narracją i naiwną, paradokumentalną grą aktorów (głównie, zdaje się, naturszczyków).

Śledzenie dawnych eksperymentów reżyserskich jest zajmujące, ale bardziej niż one zwraca uwagę utrwalona na taśmie Czechosłowacja. Akcja rozgrywa się na tle czeskich pejzaży miejskich z pierwszej połowy lat 60., a realia demoludów, stanowiące wtedy po prostu naturalną scenografię, są dziś jednym z wiodących smaczków. Malutkie sklepiki branżowe, ploteczki sprzedawczyń na zapleczu, prostota ekspedienckich kitli i opakowań karmelków, perspektywy kariery (jako kierownika supersamu) i reprodukcja „Śpiącej Wenus” Giorgionego służąca jako zamiennik świerszczyka – wszystko to buduje niezamierzenie nostalgiczne tło. W tym samym mieście znaleźć można budzącą zazdrość (nawet mimo czarno-białego nagrania) wielkomiejską starówkę, półwiejski dancing pełen wytapirowanych lal i rodzinę kultywującą w domu całkiem wiejskie obyczaje.

W izbie dziennej, do której wchodzi się wprost z zewnątrz (w kącie piec z fajerkami, przy drzwiach wejściowych wieszak z zestawem metalowych pokrywek) toczy się praktycznie całe życie rodziny – matka wyrabia domowy makaron, ojciec zabija czas lekturą, syn na zydelku reperuje buty przed wyjściem, a przy wieczornym myciu zębów składa sprawozdanie z dnia przed troskliwie dociekliwymi rodzicami. Nad wszystkim zaś z obrazu sprawuje pieczę wszechwidząca Panienka z Dzieciątkiem. Nie dziwi, że niemal nieprzerwana współobecność – czy po prostu bezustanne siedzenie sobie na głowie – przekłada się na nadmierną bliskość emocjonalną. Rodzice nie potrafią uwolnić psychicznie syna, choć ich przywiązanie właściwie bardziej zniewala ich samych. Syn, Piotruś, mniej lub bardziej udatnie wyrywa się na świat bez ich przyzwolenia, powoli torując sobie drogę przez dojrzewanie w dorosłość. Forman przy pomocy kilku zamaszystych scenek rodzajowych pokazuje, jak bardzo ten etap zastaje rodziców nieprzygotowanych. Dziecko jest zawsze dojrzalsze niż się spodziewają, spóźnione są zarówno rozmowy wychowawcze, jak i stopniowe wycofywanie się z nich – nastolatek sam zaczął się już wycofywać. Dla dziecka z kolei jest to młodzieńczy okres stawiania granic i ćwiczenia strategii wobec rodzicielskiego natręctwa: prób wnikania w jego świat (wścibstwo) oraz prób dzielenia się swoim (nieproszone rady). Z drugiej strony, nastolatek musi się uporać nie tylko z nadopiekuńczością rodziców, ale i ze swoją skłonnością do opierania się na ich pomocy. Może z nawyku, może z dziecięcej wiary, że tatuś wie wszystko, co i rusz szuka wskazówek u dawnego autorytetu, by następnie z konsternacją wysłuchiwać niedorzecznych wywodów lub, próbując reanimować rwącą się więź, drążyć temat i odsłaniać rosnącą bezradność ojca. I tak, metodą prób i błędów, zmagając się z rodzicami, a także z dziewczyną i rówieśnikami, z własną nieśmiałością towarzyską i z wyzwaniami w wakacyjnej pracy, bohater wykuwa własny model męskości. Jaki? – tego się nie dowiemy, bo historia urywa się kiedy Piotruś przepoczwarza się jeszcze z chłopca w mężczyznę. Zostawiamy go z sypiącym się śmiesznie wąsem i pacholęcym uśmiechem, z zapowiedzią przyszłej siły i powagi w oczach, ale też z ojcem, któremu rola czeskiego macho ciąży tak bardzo, że nieszczęśnik się w końcu zawiesza.




Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...