Wymuskany obraz z obłędnym potencjałem. Na pierwszy rzut oka „Incepcja” Nolana sprawia wrażenie sztampowych (jak na fantastykę) dywagacji na temat snu i ludzkiej świadomości, opakowanych w przepiękne, choć naiwne, kino akcji przetykane raczej drętwym wątkiem uczuciowo-rozliczeniowym, do tego efekciarsko inkrustowanych osiągnięciami współczesnej animacji. I właśnie na tym między innymi polega czar „Incepcji” – na oszałamiającym przełożeniu tego, co dzieje się w głowach bohaterów na to, co dzieje się w głowie widza; przełożeniu tak gładkim, że w świat snu mamiący nas z ekranu zanurzamy się niepostrzeżenie i bez oporu niczym we własny sen. Odrywamy nogi od ziemi i dajemy się porwać do lotu nie zauważając w tym nic niezwykłego, by tuż po wybudzeniu z seansu doświadczyć eksplozji sensu, przy każdym kolejnym poruszeniu myśli potęgującej zagadkę: co tak naprawdę się wydarzyło, i coraz wyraźniej odsłaniającej odpowiedź: nie ma żadnego naprawdę. W „Incepcji” bowiem treść w perfekcyjny wręcz sposób odbija się w formie, a obie podlegają logice snu – przy czym nie chodzi tu o banalną pseudologikę niespójności i niedoróbek, która zwyczajowo służy za parawan osłaniający braki fabularne, ale o magiczne prawidłowości rządzące rzeczywistością oniryczną, niewyrażalne w języku jawy, ale znane każdemu, kto kiedykolwiek się od niej oderwał.
Punktem wyjścia jest możliwość schodzenia w głąb snu, w kolejne sny we śnie, w dodatku niekoniecznie własnym – a tym samym coraz głębszego zakotwiczania się w cudzej głowie i kradzieży (ekstrakcji) ukrytych tam treści lub zasiania (incepcji) własnych. Jednak coś, co w optyce rzeczywistości byłoby schodzeniem na coraz niższe poziomy, w świecie snu jest jak chodzenie po schodach Penrose'a. Tylko pozornie wiodą one w dół, bo choć każdy kolejny podest powinien być niższy, to – paradoksalnie – nie jest. Iluzja nie sprawia kłopotu, dopóki dajemy się jej prowadzić, ale gdy tylko uświadomić sobie paradoks, wyobraźnia ulega intelektowi (który nie zniesie sprzeczności) i schody urywają się nad przepaścią. Schody Penrose'a – leitmotiv filmu – można uznać za symbol nie tylko fizyki świata snu, ale również samych jego zrębów, jego ontologii i epistemologii. Rozróżnienie na rzeczywistość i sen, prawdę i iluzję, sens i absurd jest przecież możliwe tylko z perspektywy tych pierwszych – w świecie snu, iluzji czy absurdu próżno poszukiwać punktów oparcia potrzebnych dla skonstruowania binarnych opozycji. Inaczej niż w realnym świecie, nie ma tu wyróżnionej perspektywy, siłą rzeczy nie ma więc prawdy (ani jej zaprzeczenia), a zagadka, przed którą stajemy nie ma rozwiązania. Punkt wyjścia, grunt, poziom zerowy, to co uznamy za tzw. rzeczywistość – jest umowny, tak jak poziom zerowy w przypadku schodów Penrose'a.
Wdzięk „Incepcji” polega na tym, że Nolanowi udało się przy pomocy linearnej fabuły przedstawić historię rozgałęzioną i zapętloną jak niewyobrażalna w trzech wymiarach figura w jakiejś szalonej nieklasycznej geometrii. Filmowi można jednak zarzucić, że zachwyt, który budzi rodzi się głównie w intelekcie, a nie w sercu. Finezyjna konstrukcja przypomina wciągającą układankę z mniej wciągającym obrazkiem, całości po prostu brak iskry. I tylko dlatego moja wahająca się ocena osunęła się pół stopnia w dół.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz