poniedziałek, 30 marca 2015

Andrea Camilleri, „Skrzydła sfinksa”

Co za nieznośny dziadyga się zrobił z komisarza Montalbano. Cierpiący, słowami jego długoletniej ukochanej Livii, na „dziadkowość urojoną”, bo przecież nie ma nawet dzieci. I całe szczęście, bo zagdakałby je na śmierć. Bohater – niestety – starzeje się wraz z autorem. Tyle że Camilleriego czekają w tym roku 90. urodziny, a Montalbano w „Skrzydłach sfinksa” ma lat dopiero 56, i naprawdę nie czas jeszcze na to zrzędzenie. Słabym tylko usprawiedliwieniem jest kryzys związku komisarza z Livią. Otóż związek się sypie, i to tym razem chyba na poważnie – doszło już do tego, że zamiast zwyczajowych karczemnych awantur para prowadzi kurtuazyjne rozmowy o pogodzie. Smutno jest.

Jedenasta powieść w cyklu, i z tych jedenastu najgorsza. Camilleri oczywiście poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Niezła intryga, coraz lepsze postaci drugoplanowe. (Swoją drogą, jak by też wyglądał komisariat w Vigacie bez Montalbana? Fazio i Augello na pewno swobodnie by sobie poradzili). Nikt chyba nie opisuje tak smacznie jak Camilleri życia w skorumpowanym na wskroś społeczeństwie. Tym razem jednak zamiast typowej dla Montalbana ironii i gniewu na świat znajdujemy melancholię i rozgoryczenie, a nie tego przecież się spodziewamy po włoskim macho. Oby tylko w kolejnym tomie komisarz nie zaczął narzekać na korzonki.




Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...