Fascynuje mnie, że w anglosaskiej beletrystyce tak silny jest nurt literatury środka – przyzwoitych książek „do czytania”, nie tak trudnych, żeby nadawały się tylko do uniwersyteckiej analizy, nie tak łatwych, żeby nadawały się tylko do błyskawicznego zapomnienia tuż po zamknięciu. Taką literaturę tworzyła też Carol Shields, laureatka Orange Prize za urokliwe „Przyjęcie u Larry'ego” – jednej z lektur, których nie udało mi się wspomnieć przy okazji dawnego wyzwania. Nie wiem, co pisała Blanche Howard, ale „Czas celibatu”, efekt ich wieloletniej współpracy, jest niestety niebezpiecznie bliski czytadła umiarkowanie wysokich lotów, a sądząc po stylu przedmowy, ten nieco prostacki ton nadała książce właśnie Howard.
„Czas celibatu” to powieść epistolarna, a że na powieść współczesną pomysł to ryzykowny, nie dziwi, że autorkom nie udało się wybronić. Jock i Chas, kanadyjskie małżeństwo, w trakcie wielomiesięcznej rozłąki przerywanej rzadkimi spotkaniami wymieniają listy. O dziwo, ani nieszczególna sprawność poczty, ani pogłębiający się kryzys związku nie skłania ich do ułatwienia sobie komunikacji przy użyciu telefonu. Same listy też nie są zbyt wiarygodne. Oczywiście literatura to zawsze konwencja i nikt nie oczekuje, że powieść epistolarna będzie wyglądać jak zbiór faktycznych listów – ale tu o epistolarności świadczą wyłącznie ornamenty w rodzaju nagłówków i podpisów. Zawartość pisana jest stylem łączącym zwyczajną powieściową prozę z manierą dzienników osobistych, co wypada mocno nienaturalnie, bo kiedy bohaterowie streszczają sobie wydarzenia, w których oboje brali udział lub przytaczają in extenso sytuacje, przy których obecne było jedno z nich, zbyt jasne jest, że mówią do czytelnika, a nie do siebie nawzajem.
Podobnie jak w „Przyjęciu u Larry'ego” Shields wykorzystuje motyw przekształcania fizycznej przestrzeni domu wraz ze zmianami zachodzącymi w domu jako ognisku rodzinnym. O ile jednak w „Przyjęciu...” ocalenie domu polegało na zahamowaniu i koniec końców oswojeniu stanu rozpadu, o tyle w „Czasie celibatu” burzenie od początku służyć ma przebudowie, czyli ulepszeniu przestrzeni życiowej. W obu wymiarach po okresie przyprawiającej o rozpacz ruiny w naturalny sposób przychodzi czas radości ze wspólnie osiągniętego celu, a przede wszystkim ze wspólnie przebytej drogi. Okres przejściowy jest natomiast o tyle trudny, że każde z małżonków pada ofiarą mimowolnego wymuszenia ze strony drugiego – i to akurat tam, gdzie dotąd dzierżyło władzę i czuło się bezpiecznie. Chas, jako bezrobotny, traci rolę reprezentanta rodziny w świecie i z trudem znosi niesamodzielność finansową oraz konieczność przejęcia codziennej opieki nad dziećmi, w czasie gdy jego żona zajmuje się sprawami wagi państwowej. Jock, wyrwana z ukochanego gniazdka, szukająca wytchnienia w tym, co znane i oswojone, doznaje szoku widząc swoją przystań niemal obróconą w pył i męża zdumionego brakiem jej uznania dla wysiłku, który włożył w tę rewolucję. Jest to więc opowieść o dojrzewaniu relacji między dwojgiem ludzi – ale też o relacji człowieka ze światem. O konfrontacji dawnych punktów odniesienia, nawyków, wyobrażeń – z tym, co nowe. O tym, że mity, takie jak pochodzące jeszcze sprzed pamięci historie rodzinne, są mitami właśnie – w krytycznych chwilach mogą stanowić oparcie, ale dojrzałość polega na rezygnacji z ich pośrednictwa, na wzięciu ich w nawias i zgodzie na realizm.
Jeśli chodzi o warstwę społeczną – trudno ją nazwać tłem, gdyż losy bohaterów ściśle są od niej zależne – powieść pełna jest spostrzeżeń z dzisiejszej perspektywy niewiarygodnie naiwnych i powierzchownych. Trudno powiedzieć, czy bohaterowie dają wyraz powszechnej świadomości, czy to kwestia osobistej ignorancji samych autorek, ale czyta się to z zażenowaniem. A i z kapką zazdrości, że była sobie Kanada, w której nawet „kryzys” lat dziewięćdziesiątych oznaczał beztroskie w gruncie rzeczy życie, niewymagające od klasy średniej żadnej poważnej refleksji społecznej (refleksji niepoważnych jest tu masa) – kryzys, który nie wymuszał na wiecznych dzieciach dojrzewania, a jedynie lekko mącił zabawę, nie przeszkadzając istotnie w dalszym pielęgnowaniu własnego infantylizmu i oczekiwaniu na, jak to w bajce, szczęśliwe zakończenie.
***
Dwuznaczne komunikaty mojej mamy i niedopowiedzenia Twojej – czy to możliwe, że ona udaje? W którymś momencie, kiedy kręciła się bez celu w miejscu dawnej kuchni, włażąc mi pod nogi, raptem odwróciła się do mnie ze słowami: „Mężczyźni po prostu nie rozumieją, co dla kobiety znaczy dom. Musisz mieć to na uwadze”.1
*
Jestem jednak pewien, że dźwięczała mi w uszach rodzinna opowieść o wyjeździe taty do Halifaksu podczas wojny. Nie zwerbowano go do wojska, jak Ci wiadomo, był za stary, miał chyba trzydzieści dziewięć lat. Przez pierwsze dwa lata działań wojennych siedział biedak, kręcąc młynka palcami, aż wreszcie obudził się któregoś dnia rano, walnął pięścią w kuchenny stół i oświadczył mamie, że powziął zamiar wstąpienia do wojsk i basta, a mama może sobie wrzeszczeć, ile wlezie, jeśli ma ochotę. Wrzeszczała. Uważała, że ją opuścił. W pewnym sensie nosi w sobie ten krzyk do dziś.2
*
Sue mówi, że [jej były] zajmuje się głównie przesiadywaniem na plaży, próbując przyswoić sobie mądrość, jaką niosą mu fale. Ona robiła to samo przez dwa lata, ale fale ciągle powtarzały to samo: „Oto przypływam znowu i znowu, i znowu”, aż wreszcie postanowiła odnowić związki ze światem, jak się wyraziła.3
*
Oświadczyła, że powinno się mnie udusić, posiekać na drobne kawałki i rozrzucić na grobie Ezry Pounda. Powiedziała, a raczej wywrzeszczała, że każdy, kto ośmieliłby się ruszyć u niej w mieszkaniu choćby jedną popielniczkę bez jej zgody, zostałby niezwłocznie usunięty z jej życia. Uznałaby to za czyn wywrotowy, akt wrogości. Kiedyś jej mąż – widać była niegdyś zamężna, raz na jakiś czas bowiem o tym napomyka – samowolnie zdjął z drzwi łazienki plakat z Woodstock i schował go. Dla Daviny było to najwyraźniej apogeum zdrady. Zbezczeszczenie czyjegoś domostwa jest niewybaczalne. (Sypie takimi przesadzonymi legalistycznymi zwrotami jak z rękawa, lecz brzmi to całkiem szczerze).
Co więcej, ciągnęła – a do tego czasu zdążyliśmy już skupić na sobie uwagę ludzi przy kilku innych stolikach – niespodzianki są okrucieństwem, gwałtem, włączając w to niespodziewane ujawnianie tajemnic, niespodziewane wizyty, a nade wszystko niespodziewane podarunki.4
*
Musisz wiedzieć, że po 31 maja tego roku Davina zostaje bez jakichkolwiek środków do życia. Co z honorariami, zapytasz. Rzecz w tym, że książki przynoszą jej rocznie około 40 dolarów, to wszystko. Nawet gdyby zdecydowała się zaprzedać duszę jakiejś podrzędnej pracy badawczej, ubiegłoby ją czterech lub pięciu innych kandydatów. Kelnerowanie też odpada, bo jak powiedziała Davina, sapiąc przy tym i pryskając śliną, takie perełki trafiają się młodszym i atrakcyjniejszym kobietom. Mogłaby starać się o stypendium z Canada Council, ale niestety napisała do nich w zeszłym roku i oświadczyła, że ma ich gdzieś (po tym, jak odrzucili propozycję nagrania haiku do śpiewu wielorybów). Oto poważna kanadyjska poetka na półmetku życia, która idzie na zasiłek dla bezrobotnych. Nic dziwnego, że wypłakiwała oczy.5
Ocena: 3/6
1 Shields Carol, Howard Blanche, Czas celibatu. Tłum. Beata Hrycak. Poznań 2003, s. 127.
2 Tamże, s. 130n.
3 Tamże, s. 132.
4 Tamże, s. 136.
5 Tamże, s. 185n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz