W zasypanym śniegiem
Gwiazdowie Górnym wiatr dmie, „jakby się ktoś powiesił”,
wieczerza wigilijna tuż tuż, sierżant Komorowski powinien już
meldować się w domu celem ubicia karpia – a tu obywatel
Walendziak, co wcale nie jest zalany, bo tylko ćwiartkę do spółki
z młodym Florczakiem zrobił, zgłasza, że ktoś zaciukał świętego
Mikołaja.
Chcąc nie chcąc
sierżant rusza przez zaspy, i szybko przestaje mu być do śmiechu.
Kto nabroił? Wioskowa czarownica Biernacka, co czarnego kota trzyma?
Niepewny element, artysta Stachurko, co w starym wiatraku mieszka i
dziwolągi z gałęzi majstruje? A może sam diabeł, co go stara
Bielawska widziała, jak do lasu zbiegał? Sierżant Komorowski,
jakby mało było kłopotu z martwym świętym i własną babą
naprzykrzającą się o karpia, musi jeszcze gościć miastowych do
pomocy – a nie dość, że na komendzie brakuje szklanek, więc
herbatę trzeba pić na zmiany, pilnując hierarchii stopni, to
jeszcze kapitan Bartczak ciepłych butów na wieś nie wziął, więc
żaden z niego pożytek w terenie. Szczęściem pomocą służą
porucznik Fronczak, kapral Duda, szeregowy Biedronek, a nawet
wywiadowca Maliniak, choć temu akurat podejrzany Stachurko od razu
nos rozkwasił. Szast prast, i jeszcze przed pasterką sprawa jest
rozwiązana.
Nie guzdrze się też
milicja w kolejnej minipowieści – bo tom zawiera aż trzy; druga
to „Kwiat paproci”. Tym razem lato jak skwarne piekiełko, upał
uderza do głów, a po wsi chodzą słuchy, że na sobótkowej
wieczornicy dziewczyny będą na golasa przy ognisku tańczyć.
Niestety, nie tańce, hulanki, swawole są największą atrakcją
wieczoru – gwoździem programu okazuje się trup. I to trup, być
może, omyłkowy. Historia toczy się wielotorowo, a kończy śliczną
klamrą.
A na koniec wiatr, ziąb
i plucha w „Tam, gdzie przychodzą umarli”. Można wybaczyć
Maciaszkom, że w środku nocy błota do sionki nanieśli, skoro akurat teraz odkryli, że im się chłopak gdzieś zapodział. Niestety, okazuje
się, że nie tylko on. Sierżant Komorowski, w pierwszej części
wygrażający dziecku, że pasem przerżnie, tym razem przeżywa
chwile grozy walcząc o życie zaginionych maluchów. Umarli, rzecz
jasna, przychodzą do Gwiazdowa, a całość kończy się jatką pod
grobowcem Średnickich na miejscowym cmentarzu, oraz ocaleniem dla
ojczyzny ludowej – poza życiem dzieciątek – skarbów wartych
kilkadziesiąt tysięcy dolarów.
I nie, w żadnym z utworów nikt nikomu nie grozi z dziecięcego pistoletu-zabawki. Przedmiot na okładce to najwyraźniej kryzysowy produkt zastępczy.
*
I nie, w żadnym z utworów nikt nikomu nie grozi z dziecięcego pistoletu-zabawki. Przedmiot na okładce to najwyraźniej kryzysowy produkt zastępczy.
Ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz