niedziela, 1 marca 2015

Jerzy Siewierski, „Nie zabija się świętego Mikołaja”

W zasypanym śniegiem Gwiazdowie Górnym wiatr dmie, „jakby się ktoś powiesił”, wieczerza wigilijna tuż tuż, sierżant Komorowski powinien już meldować się w domu celem ubicia karpia – a tu obywatel Walendziak, co wcale nie jest zalany, bo tylko ćwiartkę do spółki z młodym Florczakiem zrobił, zgłasza, że ktoś zaciukał świętego Mikołaja.

Chcąc nie chcąc sierżant rusza przez zaspy, i szybko przestaje mu być do śmiechu. Kto nabroił? Wioskowa czarownica Biernacka, co czarnego kota trzyma? Niepewny element, artysta Stachurko, co w starym wiatraku mieszka i dziwolągi z gałęzi majstruje? A może sam diabeł, co go stara Bielawska widziała, jak do lasu zbiegał? Sierżant Komorowski, jakby mało było kłopotu z martwym świętym i własną babą naprzykrzającą się o karpia, musi jeszcze gościć miastowych do pomocy – a nie dość, że na komendzie brakuje szklanek, więc herbatę trzeba pić na zmiany, pilnując hierarchii stopni, to jeszcze kapitan Bartczak ciepłych butów na wieś nie wziął, więc żaden z niego pożytek w terenie. Szczęściem pomocą służą porucznik Fronczak, kapral Duda, szeregowy Biedronek, a nawet wywiadowca Maliniak, choć temu akurat podejrzany Stachurko od razu nos rozkwasił. Szast prast, i jeszcze przed pasterką sprawa jest rozwiązana.

Nie guzdrze się też milicja w kolejnej minipowieści – bo tom zawiera aż trzy; druga to „Kwiat paproci”. Tym razem lato jak skwarne piekiełko, upał uderza do głów, a po wsi chodzą słuchy, że na sobótkowej wieczornicy dziewczyny będą na golasa przy ognisku tańczyć. Niestety, nie tańce, hulanki, swawole są największą atrakcją wieczoru – gwoździem programu okazuje się trup. I to trup, być może, omyłkowy. Historia toczy się wielotorowo, a kończy śliczną klamrą.

A na koniec wiatr, ziąb i plucha w „Tam, gdzie przychodzą umarli”. Można wybaczyć Maciaszkom, że w środku nocy błota do sionki nanieśli, skoro akurat teraz odkryli, że im się chłopak gdzieś zapodział. Niestety, okazuje się, że nie tylko on. Sierżant Komorowski, w pierwszej części wygrażający dziecku, że pasem przerżnie, tym razem przeżywa chwile grozy walcząc o życie zaginionych maluchów. Umarli, rzecz jasna, przychodzą do Gwiazdowa, a całość kończy się jatką pod grobowcem Średnickich na miejscowym cmentarzu, oraz ocaleniem dla ojczyzny ludowej – poza życiem dzieciątek – skarbów wartych kilkadziesiąt tysięcy dolarów.

*

I nie, w żadnym z utworów nikt nikomu nie grozi z dziecięcego pistoletu-zabawki. Przedmiot na okładce to najwyraźniej kryzysowy produkt zastępczy.




Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...