czwartek, 17 czerwca 2010

Henning Mankell, „Biała lwica” (2)

„Psy z Rygi”, cieszące się tu i ówdzie mianem najgorszej części cyklu o Wallanderze, na pewno nie są zwycięzcą, bo „Biała lwica” przebija je we wszystkim. Mankell znowu, zamiast ograniczyć się do przyzwoitego kryminału z zapłakaną Skanią w tle, porusza pół tuzina ambitnych tematów społecznych. I tym razem naprawdę porusza je łopatą.

Prolog to broszurka propagandowa o białych najeźdźcach zakładających w RPA organizację rasistowską. Następnie na scenę wchodzą dobrzy, prości Murzyni, którzy nawet będąc płatnymi zabójcami modlą się do swoich bogów i boleją nad zabijaniem kobiet. Dalej pojawiają się przestępcy powiązani z KGB oraz przemyślenia autora na temat upadku komunizmu w Europie Środkowej, a wraz z nimi nieunikniona refleksja czytelnicza, iż dobrze się stało, że w końcu Mankell ograniczył zaangażowanie społeczne swoich kryminałów do Skandynawii.

Jeśli chodzi o Szwecję, „Biała lwica” to przewidywalny lament nad rajem utraconym, posunięty jednak ciut za daleko. Wallander zmaga się z absurdalnymi problemami sercowymi i rodzinnymi, nic to jednak w porównaniu z postępującym upadkiem szwedzkiego społeczeństwa. Szwecja stała się krajem prawdziwie niebezpiecznym, służba w policji jest pełna groźnych sytuacji, a że szwedzkim policjantom praca myślowa idzie dość ciężko, często kończy się tragedią. Jeden policjant złamał nogę. Drugi, wypełniając zadanie złapania byczka na autostradzie (tu przypomina się Chmielewskiej „Krokodyl z Kraju Karoliny” i doktor, który „zaplątał się w buhaja” – tyle że tam rzecz była zabawna) poślizgnął się, wpadł do rowu i skręcił kostkę. Sam Wallander poślizgnął się, wpadł do jeziora i przemarzł. Nic dziwnego, że kiedy ktoś włamuje się do jego domu i kradnie płyty, komisarz walczy z płaczem.

Za dużo tu deszczu, za dużo marudzenia. Wiadomo, że znakiem rozpoznawczym Wallandera jest melancholia (żeby nie powiedzieć – mazgajstwo), ale kryminałowi przydałby się jakiś suspens. Tymczasem przez pierwszych sto stron napięcie rosło tylko dlatego, że gryzłam palce w oczekiwaniu – rozpłacze się Wallander, czy nie rozpłacze? Na stronie 115 następuje kryzys i rozładowanie, po czym można już zająć się śledzeniem wątku kryminalnego. Przy czym „śledzenie” znaczy tu tyle, że potrzeba wiele wysiłku, by go wyśledzić i nie stracić z oczu, bo Mankell postanowił kłaść nacisk na coś zupełnie innego – na łzawą agitkę i smęcenie w duchu prologu. Miało być wzruszająco i z przesłaniem, a wyszło autoparodystycznie. Ale nie ma tego złego – najgorszy Wallander już chyba za mną. Mam nadzieję, że przy kolejnym spotkaniu urok smutasa zadziała.

***

Najbardziej życzyłby sobie spokoju.
Pomyślał o planach matrymonialnych ojca. I o włamaniu, i o muzyce, której został pozbawiony. Czuł się tak, jakby mu ktoś odebrał ważną część jego życia.1

*

– Louise taka właśnie jest.
– Jak anioł?
– Niezupełnie. Kiedyś, robiąc kawę na nasz wieczorek, sparzyła się i przypadkiem usłyszałem, jak zaklęła.2

*

Coś go przerażało w tym śledztwie. Miał wrażenie, że dopiero je rozpoczynają.
Boję się. Jakby czarny palec wskazywał na mnie. Tkwię w czymś, czego nie jestem w stanie zrozumieć. Brakuje mi odpowiednich predyspozycji.
Usiadł na wilgotnym kamieniu. Zalała go fala zmęczenia i zniechęcenia. Popatrzył na jezioro i pomyślał, że śledztwo i jego odczucia cechuje duże podobieństwo. Tak jak nie potrafił zapanować nad własnymi emocjami, tak nie był w stanie pokierować tą sprawą. Westchnął. Błądzi w życiu, błądzi w poszukiwaniach mordercy [ofiary].
Co dalej? Nie chcę mieć do czynienia z bezwzględnymi zabójcami, którzy gardzą ludzkim życiem. Nie chcę mieć nic wspólnego z przemocą, której do końca życia nie zrozumiem. Może następne pokolenie policjantów zdobędzie inne doświadczenia i inaczej będzie traktować swój zawód. Dla mnie już na to za późno. Nigdy się nie zmienię.3

*

– Nigdy się z czymś takim nie zetknąłem – powiedział Martinsson. – Brakuje mi, oczywiście, twojego doświadczenia, Kurt, ale muszę przyznać, że nie mam zielonego pojęcia, o co w tej plątaninie chodzi. Szukamy sprawcy ohydnego mordu. Im głębiej w to wchodzimy, tym mniej rozumiemy motywy, po czym się okazuje, że śmierć [ofiary] jest zaledwie odpryskiem czegoś o wiele poważniejszego. Przez ostatni tydzień źle spałem. A to mi się na ogół nie zdarza.4

*

– Chodzi mi o to – cierpliwie odparł Nyberg – że można zaaranżować dziesięć eksplozji niemal jednocześnie. Ładunki wybuchają w odstępach jednej dziesiątej sekundy. To niesamowicie wzmacnia efekt, bo wpływa na siłę podmuchu.
– Nie zrobili tego amatorzy – powiedział po namyśle Wallander.5

*

Wysłał Svedberga i Martinssona do domu, sam został jeszcze chwilę w swoim pokoju i zadzwonił do prokuratora Pera Ǻkesona. Zdał mu krótkie sprawozdanie.
– Powinniśmy jak najszybciej wyjaśnić tę zbrodnię – powiedział Ǻkeson.6

*

Postanowił zadzwonić do Bajby Liepy do Rygi. Było po drugiej, uznał, że nie powinien. Po kilku sygnałach podniosła słuchawkę.
Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Nie znalazł odpowiednich angielskich słów. Obudził ją i przeraził tym telefonem w środku nocy.
W końcu powiedział, że ją kocha. W pierwszej chwili go nie zrozumiała. W drugiej domyśliła się, że jest pijany. Wallander czuł, że ta rozmowa jest straszliwą pomyłką.7

*

Wallander spytał o kontrakt, obce i przerażające słowo, które w ostatnich latach zaczynało się materializować w największych miastach kraju. Nie miał złudzeń. Wkrótce doświadczą tego na swoim terenie. Zleceniodawcy zawierali kontrakty z płatnymi mordercami.8

*

– Po prostu nie nadążasz. Pamiętam, że ile razy próbowałam ciebie albo mamę o coś zapytać, kiedy miałam dwanaście-trzynaście lat, zawsze mieliście gdzieś to, co działo się poza drzwiami naszego domu. Liczyła się tylko twoja praca. Nic poza tym. Czy nie dlatego się rozwiedliście?
– Czyżby?
– Wasze wspólne życie sprowadzało się do cebulek tulipanów i nowych baterii w łazience. Tylko o tym ze sobą rozmawialiście, prawda?9

*

[rozmowa z córką, Wallander jest ranny]

Kiedy się jako tako uspokoił, wybrał numer do Lindy.
– Dlaczego dzwonisz tak późno? – spytała.
– Wcześniej nie mogłem. Byłem zajęty.
– A dlaczego masz taki dziwny głos? Stało się coś?
Wallander poczuł ucisk w gardle, był bliski łez. W końcu się opanował.10

*

Jakiś czas temu rozmawiał z Rydbergiem, swoim starszym kolegą i nauczycielem, o wielkich zmianach zachodzących w kraju i na świecie. Policji będzie się stawiać całkiem nowe wymagania. Rydberg, wolno sącząc whisky, snuł przypuszczenia, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat szwedzka policja zostanie zmuszona do największych przeobrażeń w swojej historii. Tym razem nie skończy się na radykalnych zmianach organizacyjnych, inne będą również zasady policyjnej roboty.11





Ocena: 3/6


1 Henning Mankell, Biała lwica. Tłum. Halina Thylwe. Warszawa 2005, s. 39.
2 Tamże, s. 45.
3 Tamże, s. 115.
4 Tamże, s. 200.
5 Tamże, s. 202.
6 Tamże, s. 205.
7 Tamże, s. 207.
8 Tamże, s. 211.
9 Tamże, s. 225.
10 Tamże, s. 244n.
11 Tamże, s. 279n.


9 komentarzy:

insider pisze...

Cóż, nie zgodzę się z Tobą - wg mnie "Biała Lwica" nie odstaje od Wallanderowej średniej.
Kryminał z klimatem, niezłą [choć, prawda, niezbyt porywającą, intrygą] i społecznym tłem.
Czyta się całkiem nieźle.

Perypatetyk pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Perypatetyk pisze...

"przemyślenia autora na temat upadku komunizmu w Europie Środkowej"

Pewno bardzo wnikliwe ;)

Zosik pisze...

Porusza je łopatą! Boskie moja droga. Lepiej tego ująć nie sposób. Pamiętam jak dziś moje rozczarowanie, gdy po genialnym "O krok" zaczęłam czytać tą nieszczęsną "Białą lwicę" i zamiast siedzieć w Skanii ten Mankell niedobry musiał w kółko skakać do RPA. To chyba faktycznie najsłabsza z części i chyba faktycznie już wolę nawet te "Psy z Rygi", bo one przynajmniej mają fajny klimat czasów zmiany ustroju

Marigolden pisze...

Insider,
brzmi to niezbyt zachęcająco, szczerze mówiąc. "Białą lwicę" czytałam z rok temu, w czasie Kolorowego wyzwania (trwa akcja wklejania archiwalnych notek:)) i zablokowałam się po niej na Mankella. Nie mogę oceniać całości Wallandera, bo znam go wybiórczo, w tym właśnie "Psy" i "Lwicę", ale miałam nadzieję, że normą jest wyższy poziom.

Perypatetyk,
przemyślenia raczej marginalne, więc siłą rzeczy niezbyt wnikliwe, ale facet, który rozpacza nad tym, że w Szwecji pojawili się płatni mordercy i policjant musi obcować z przemocą, a nie tylko z byczkiem na drodze, mógłby sobie w ogóle darować rozważania o KGB.

Zosik,
:) A więc dam mu szansę, już się trochę stęskniłam. A mój pierwszy Mankell to było właśnie "O krok", które spodobało mi się tak bardzo, że zarzuciłam lekturę w trakcie, żeby zacząć cykl od pierwszego tomu! :)

Zosik pisze...

Eeee, ja bym tak nie potrafiła, bo wciągnęło mnie diabelnie. Zarzucić "O krok", żeby zacząć od nowa, też masz pomysły, a skończyłaś już chociaż?

Marigolden pisze...

Zosik,
a skąd, wyparłam i zamierzam wrócić pod koniec, zgodnie z chronologią cyklu. Również potępiam mój pomysł, ale mam obsesję czytania ulubionych cyklów, zwłaszcza kryminalnych, po kolei - boję się, że inaczej natrafię na jakąś zagadkę, której rozwiązanie będę już znała z późniejszego tomu. Mam mgliste wspomnienie, że coś takiego przytrafiło mi się w dzieciństwie. :)

Madika pisze...

Tak, "Biała lwica" i "Psy z Rygi" też mnie nie powaliły. Może należy programowo wystrzegać się książek Mankella ze zwierzątkiem w tytule. Pocieszę Cię, że inne są lepsze (czytałam "O krok" i "Mężczyzna, który sie uśmiechał"). Ale swoją drogą trafiłam na kilku blogach na bardzo entuzjastyczne recenzje "Białej lwicy" i już się zaczęłam obawiać, że może ja czegoś tam nie załapałam...

Marigolden pisze...

Lilybeth,
czyli "Pies, który biegł ku gwieździe" odpada? Na szczęście nie należy do cyklu o Wallanderze. ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...