„Zniknięcie Majorany” Leonarda Sciasci to króciuteńka powieść przedstawiająca historię sycylijskiego fizyka Ettore Majorany oraz domysły wywołane jego zaginięciem. Życie uczonego, tak jak życie wielu innych geniuszy, przenikało napięcie rodzące się ze zbyt bliskiego obcowania z tajemnicą, poczucie zionącej z jej głębi grozy i antycypacja nadciągającej zguby. W swoim środowisku Majorana był outsiderem, którego talent budził uznanie, a nieprzystępność – irytację i często niechęć. O ile sam Majorana był zagadką, o tyle jeszcze większą zagadką stało się jego zniknięcie, pod wieloma względami niezrozumiałe, przysypane masą hipotez, z których każda dawała cząstkowe wyjaśnienie, ale żadna nie rozwiewała wszystkich wątpliwości.
***
Ponadto istniała pewna głęboka różnica między nim a grupą „chłopców z ulicy Panisperna”. Fermi i „chłopcy” szukali, podczas gdy Majorana po prostu znajdował. Dla nich nauka była sprawą woli, dla niego natury. Oni, kochając ją, chcieli ją zdobyć, posiąść; Majorana, może nawet nie kochając, „nosił” ją. Dla Fermiego i jego grupy tajemnica była na zewnątrz, musieli jej dopaść, odgadywać, odkryć. Natomiast u Majorany tajemnica tkwiła w jego wnętrzu, w centrum jego istoty; była to tajemnica, której ucieczka stałaby się ucieczką od życia, ucieczką życia.1
*
U przedwcześnie dojrzałego geniusza – jakim był przecież Majorana – życie ma pewną nieprzekraczalną miarę: miarę czasu, dzieła. Miarę jakby z góry wyznaczoną, nie podlegającą przedawnieniu. Zaledwie dotknie tajemnicy w swym dziele, a już następuje spełnienie, doskonałość; ledwie odkryje pełnię tajemnicy, ledwie nada jej doskonałą formę, to znaczy objawi ją – w kategorii poznania, czy z grubsza mówiąc piękna w nauce, literaturze czy sztuce, zaraz potem następuje śmierć. A ponieważ śmierć tworzy „jedność” z naturą, „jedność” z życiem, natura zaś i życie tworzą „jedność” z umysłem, ten przedwczesny geniusz wie o tym, nie wiedząc. Jego działanie jest przepojone tym przeczuciem, tym lękiem. Prowadzi grę z czasem, ze swoim czasem, ze swoimi latami, oszukując i odwlekając. Stara się rozciągnąć miarę, przesunąć granicę. Stara się uchylić od dzieła, którego zakończenie kończy. Kończy jego życie.
Weźmy na przykład Stendhala. Jego przypadek polega na opóźnianiu dojrzałości tak długo jak to możliwe. Jest to przypadek dwojakiej przedwczesnej dojrzałości, ponieważ przedwcześnie dojrzałe są jego książki w stosunku do czasów, w jakich były publikowane, w stosunku do współczesności. Stendhal ma świadomość tej drugiej przedwczesnej dojrzałości. Przed tą drugą, którą przeczuwa i której się boi, stara się uciec wszelkimi sposobami. Traci czas. Wymyśla sobie ambicje karierowiczowskie i światowe. Ukrywa się. Maskuje. Uwikłuje się w plagiaty i pseudonimy (które są ostatecznie awersem i rewersem tego samego strachu). I do pewnego momentu ta gra się udaje. Powiedzmy, że udaje mu się aż do De l'amour. Kiedy pisze tę książkę, widać jasno, że nie ma już wielkich szans na przedłużenie gry. Jeszcze parę lat oporu i w krótkim czasie musi napisać „wszystko”. Nie może dalej zwlekać, na nic też zda mu się powiedzenie: Ja nie jestem ja. Mówi tak dalej, jakby siłą bezwładu, ale Henri Brulard ma określone zadanie przekazać Henri Beyle'a, wydać go na śmierć – wydać go takim, jakim był między dzieciństwem a młodością, między Grenoble w latach rewolucji i Mediolanem w latach kampanii napoleońskiej: to znaczy w czasie, który mu został wyznaczony na dzieło, a który udało mu się do granic możliwości odsunąć, opóźnić, uciec od niego. I z tego przeciwstawiania się, z tej przedwczesnej dojrzałości odkładanej do czasu dojrzenia, z tego jądra życia przechowanego w stanie nienaruszonym i czystym, jak pod kloszem, z tego wieku, który ponagla i wyrywa się w nowy wiek, wyłania się urok każdej stronicy pism Stendhala. Możemy dodać, że naszym zdaniem niewątpliwą oznaką przedwczesnej dojrzałości Stendhala, jego „przesuniętej” w czasie przedwczesnej dojrzałości, jest natura jego umysłu (można także odwrócić wrażenie – umysł jego natury): identyczny jak u innych przedwcześnie dojrzałych – Giorgiona, Pascala, Mozarta, żeby ograniczyć się do najbardziej głośnych przypadków. Jeden umysł matematyczny, jeden muzyczny, jeden „analityczny”.
Obok przypadku Stendhala, przeciwstawny, ale ukazujący tę samą prawdę, jest przypadek Ewarysta Galois. O ile Stendhal stara się wszystko odwlekać, to dwudziestoletni Galois spędza noc poprzedzającą pojedynek, w którym „wie”, że zginie, na wyprzedzaniu: w liście do swojego przyjaciela Chevaliera gorączkowo kondensuje dzieło, które nie mogło nie tworzyć „jedności” z jego życiem – teorię grup algebraicznych.2
*
Brzydkie miasto, ale wystarczy, żeby poszedł do Instytutu Fizyki i od razu uznaje, że jest sympatyczne. 22 stycznia pisze do matki: W Instytucie Fizyki przyjęto mnie bardzo serdecznie. Długo rozmawiałem z Heisenbergiem, który jest człowiekiem nadzwyczaj uprzejmym i sympatycznym. (W tym samym liście donosi o uroczym położeniu Instytutu między cmentarzem a szpitalem dla umysłowo chorych.)3
*
Wyczerpanie nerwowe, mówią zgodnie świadkowie (powiedzieli to także lekarze domowi); niektórzy musieliby mówić o obłędzie, gdyby nie dysponowali tym delikatnym, „nowoczesnym” eufemizmem. Ale wyczerpanie nerwowe czy obłęd to nie są otwarte drzwi, przez które się wchodzi i wychodzi, kiedy się zechce. Majorana natomiast pokazuje, że kiedy chce, może wrócić do tego, co Amaldi nazywa normalnym życiem. I wraca chyba z „normalnej” chęci zrobienia na złość, z powodu rozbudzenia utajonego antagonizmu wobec Fermiego i „chłopców z ulicy Panisperna”, którzy nie byli już chłopcami, lecz zwyczajnymi lub nadzwyczajnymi profesorami. [...] Wszystko wróciło do normy, a Majorana musiał na serio wrócić do „normalności”, chociaż zgłosił się do konkursu tylko po to, żeby zrobić kolegom przykry kawał. A oni później, po jego zniknięciu, byli przeświadczeni, że uciekł wskutek paniki, urazu, bo musiał się kontaktować z ludźmi, musiał wykładać.
Czyli jakby powiedzieli: dobrze mu tak.4
*
Dla Majorany urodzonego na Sycylii, która przez ponad dwa tysiące lat nie wydała ani jednego uczonego, na której nieobecność nauki stała się formą życia, jego naukowy byt był już sam w sobie dysonansem. A już „noszenie” nauki jako części samego siebie, jako żywotnej funkcji, jako miary życia, musiało być dla niego niepokojącym ciężarem, a tym bardziej dostrzeganie tego śmiertelnego obciążenia; czuł, że zmierza ono do zobiektywizowania się w szczególnym poszukiwaniu i odkrywaniu tajemnicy natury, do nawarstwiania się, rośnięcia, rozprzestrzeniania w życiu ludzkim jak śmiertelny pył. W garstce prochu ukażę ci przerażenie – mówi poeta. Sądzimy, że Majorana dostrzegł to przerażenie w garstce atomów.5
Ocena: 5/6
1 Leonardo Sciascia, Zniknięcie Majorany. Tłum. Kazimiera Fekecz. Warszawa 1985, s. 20.
2 Tamże, s. 20-23.
3 Tamże, s. 31.
4 Tamże, s. 43nn.
5 Tamże, s. 56n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz