środa, 16 czerwca 2010

Preethi Nair, „Sto odcieni bieli”

„Sto odcieni bieli” Preethi Nair to ciepła, zmysłowa opowieść, pełna tradycyjnych mądrości życiowych oprószonych indyjską przyprawą. Osnową powieści jest relacja między matką i córką – z jednej strony jest więc walka o zerwanie pępowiny i prawo do kształtowania własnej tożsamości, z drugiej zaborczość, ale też siła matczynej miłości, poświęcenie i troska o tradycję; z obu – ciężar uczucia, którego z definicji nie może być odwzajemnione. Wokół tego motywu splatają się wątki zdarzeń – zdrada, kłopoty finansowe, konflikty między dorastającym rodzeństwem czy trudne docieranie się z ojczymem, który zajął miejsce uwielbianego ojca.

Ona i ona

Pierwszoosobowa narracja, prowadzona na przemian z punktu widzenia Nalini, matki, i Mai, córki, oddaje nie tylko jednostronność historii widzianej w niepełnej perspektywie, ale także niesymetryczność indywidualnych „prawd” poszczególnych osób – to co dla dziecka jest godnym zaufania, kompletnym obrazem świata, dla dorosłego jest zaledwie naiwnym, budzącym pobłażanie przybliżeniem. Przenikliwość i wyrozumiałość, spotykane wśród osób dojrzalszych (tą pierwszą wykazuje się np. Aja ze wsi w odniesieniu do charakteru Raula, tą drugą – Rawi w odniesieniu do kłamstwa Nalini), w połączeniu z macierzyńską miłością dają zaskakującą bliskość – matka zna dziecko lepiej niż ono samo siebie, i dużo lepiej niż dziecko może podejrzewać (dotyczyło to zarówno matki Nalini, jak i matki Mai).

Tam

Jednym z istotnych wątków jest życie imigranta w Wielkiej Brytanii, pokazane jednak w sposób dość naiwny. Choć młoda Maja dojrzewa, jej ogląd świata nie dojrzewa wraz z nią, i o ile można zrozumieć, że jako kilkulatka widzi Anglię jako czarno-biały film zderzony z wielobarwnością Indii, to ostentacyjna krytyka w końcowych partiach książki przypomina już źle napisany reportaż interwencyjny. Jest jasne, że tematem książki nie jest charakter narodowy Anglików i nie ma tam miejsce na analizy niuansów ich zachowań, dziwi jednak, że przez 20 lat życia w Londynie bohaterka nie zauważa nic ponad to, że Zachód jest zły i ma złe jedzenie.

Kuchnia

To właśnie jedzenie jest głównym czynnikiem kontrastującym pomiędzy Zachodem a Indiami. Powieść wypełniają pobudzające zmysły opisy, a spomiędzy wierszy wyziera sugestia mistycznie leczniczej, dobroczynnej mocy odpowiednio przyrządzonych i spożywanych potraw. Serwowana jest jednak z taką powagą, że trudno się nie roześmiać, i nawet jeśli jest to metafora, to sprawia wrażenie metafory asekurancko mętnej, będącej podwójnym bluffem, a przekaz, sprowadzający się do banałów w rodzaju: dobre jedzenie poprawia samopoczucie jednostki i jej relacje z innymi, w tym rodzinne, a pogodzona z życiem kobieta prowadzi dobrą kuchnię – w gruncie rzeczy nie wyklucza, że placek z ryżu czy zupa z soczewicy naprawdę może magicznie pomóc na złamane serce. Tajemne moce podziałały w końcu na Maggie, typowego zachodniego niedowiarka, przezwyciężając jej początkową kpinę. Nie podziałały natomiast na Toma – ale on odciął się od kuchni, a swe serce zamknął na przebaczenie. Dla równowagi pojawia się ślad sceptycyzmu, bodajże Mai, wychowanej już w Londynie, która trzeźwo zauważa, że babka wierzyła w leczniczą moc potraw działającą z czasem – może więc był to sam czas, który jest najlepszym lekarzem. Całość więc sprowadza się do zdroworozsądkowej intuicji, że prostej kobiecie, bezradnej wobec życia i dotykającego ją zła, nie pozostaje wiele więcej, niż gotowanie i wiara, że wkładając w nie serce i czekając odpowiednio długo, zdziała cuda. To akurat jest chyba niezależne od kultury.

Kolor prawdy

Wspomniana wcześniej wieczna infantylność głównej bohaterki, Mai, która wyrastając z dzieciństwa nie wyrasta z dziecinnej postawy, przejawia się również w jej stosunku do ludzi, a z powodu pierwszoosobowej narracji potrafi być mocno nieznośna. Kiedy nastoletnia Maja poznaje matkę ojczyma, kobieta jest w jej oczach tylko „Tłustym Paluchem”. Mimo rozwoju znajomości, pozostaje nim do końca, nawet po latach, kiedy dorosła już dziewczyna dowiaduje się, że ojczym został adoptowany. Jej tłuste palce czy niezdarność jej gubiącego orzeszki męża, sądząc po częstości pojawiania się, są o wiele ważniejszym elementem charakterystyki niż adoptowanie przybłędy, o którym narratorka wspomina mimochodem, jakby z kronikarskiego obowiązku. Owszem, oddaje to niedojrzałość młodej dziewczyny, pokazuje, jak bardzo pierwsze wrażenia (zwłaszcza doznane przez dziecko), często całkiem przypadkowe, mogą przesłonić i zdeterminować odbiór drugiej osoby – jednak nie pokazuje, naturalnej przecież w późniejszym wieku, refleksji i przezwyciężania uprzedzeń. Takich przykładów jest więcej, a ponieważ książka wydaje się przynajmniej częściowo autobiograficzna, wygląda to, jakby autorka zmagała się z własną przeszłością, niechęcią i resentymentami, i nie bardzo sobie radziła z obróbką przytłaczającej materii wspomnień. Zamiast obiecanych w tytule stu odcieni prawdy, pokazuje jedynie stronniczość własnej.

Koniec końców

„Sto odcieni bieli” Nair to powieść miejscami dydaktyczna i łzawa, miejscami dyskretna i nienarzucająca się z interpretacjami. Czy to dzięki zamysłowi autorki, czy dzięki jej talentowi do mimowolnego uchwytywania zjawisk – mimo wymienionych niedociągnięć, oklepanej tematyki i ogólnej czytadełkowatości, nie tylko poprawia humor, ale też porusza i zostawia z materiałem do rozmyślań.




Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...