Na kontynuację „Wall Street” Stone'a warto wybrać się do kina, z jednej strony dla jego wdzięku na dużym ekranie, z drugiej – dlatego, że to typowa jednosezonówka, o której za kilka lat nikt już nie będzie pamiętał. Film ma wszystko poza sensownym wątkiem przewodnim: wciągający konflikt, wzruszające (czasem wręcz ckliwe) momenty, symboliczne a malownicze sceny i rozsądnie dawkowane kłucie społecznej satyry. Jednocześnie jest jednak czymś bardzo doraźnym, widać, że powstał na fali ostatniego kryzysu gospodarczego, a za kilka lat tematyczne aluzje mogą być nieczytelne.
W pierwszym „Wall Street” hochsztaplerzy oszukiwali wbrew regułom systemu, w „Pieniądz nie śpi” to sam system, którego reguł nikt nie rozumie, oszukuje i generuje problemy. Problem systemowy jest ciekawy intelektualnie, ale system to mało ciekawy bohater z punktu widzenia dramaturgii. Pozostaje zaczepić uwagę na czymś innym – a wszystko inne jest głównie takie sobie. Scenarzysta chyba nie mógł się zdecydować na wybór gatunku i zmieszał wszystkiego po trochu: jest i wątek romantyczny, i start w nowe życie, i daddy issues, i polityka, i lojalność zawodowa (środowiskowa), a nic nie jest wyzyskane do końca. Historia rozkręca się i rozkręca, by w momencie, kiedy mili acz mdławi bohaterowie zaczynają jakoś się w niej odnajdywać – skończyć się znienacka.
Ocena: 4/6
2 komentarze:
Mnie strasznie wynudził ten film i męczył swoją przewidywalnością.
A mnie zaskoczył, bo skończył się zanim się zorientowałam, że się zaczął. ;) Ale podobało mi się przełożenie warstwy "publicystycznej" na obraz.
Prześlij komentarz